Na progu ukazał się Hopkins. Przybywał widocznie, aby sprawdzić, co się dzieje z jego ofiarą.
— Ja! — odrzekł swobodnie, wchodząc do izdebki i zamykając starannie drzwi za sobą. — Jak się pani czuję, miss Mary? Mam nadzieję, zdążyła pani wypocząć po nieco męczącej podróży?
Podobna bezczelność do głębi poruszyła Pohorecką. Nie hamując się już dalej, zawołała z gniewem:
— Pan śmie się zapytywać, jak się czuję?... Pan, który, prawdopodobnie zamordował mego stryja i ograbił go z pieniędzy i papierów, a później mnie porwał? Bo cóż innego ma oznaczać zdradzieckie uśpienie mnie narkotykiem w ohydnej spelunce i osadzenie w tym pokoju, przypominającym więzienną celę? Tak postępują uczciwi Amerykanie, miljonerzy? Może zechce pan mi udzielić odpowiedzi na te zapytania?
Hopkins, w czasie przemowy Pohoreckiej, nie zmieszał się nawet na sekundę. Był starannie ogolony i uczesany i wydawało się, że żaden wypadek niezwykły, nie zmącili dotychczasowego jego trybu życia, zamożnego na pozór, dotychczas podróżnika. Wyjął powoli z kieszeni cygaro, obciął je starannie, zapalił, poczem, wcale nie prosząc nawet o pozwolenie, usiadł na jednem z krzesełek. Natomiast protekcjonalnie przemówił do Marysieńki.
— Proszę, niech i pani zajmie miejsce! Bo oczekuje nas dłuższa pogawędka, a od jej wyniku zależy wiele...
Marysieńka jednak nie zajęła miejsca.
— Zechce pan mi przedewszystkiem odpowiedzieć — wykrzyknęła oburzona, — kto zabił mego opiekuna — to jest stryja, pana Schultza?
Hopkins spozierał teraz na nią ironicznie.
— Powoli... Powoli... — wyrzekł. — Zacznijmy od początku!.
— Jakto, od początku?
— Najprzód, mister Schultz, wcale nie był pani stryjem i nie nazywał się Schultzem! Prawdziwe jego nazwisko brzmiało hrabia Wazgird... Pani zaś, choć nadal pragnie uchodzić za jego bratanicę, jest Marją Pohorecką z Warszawy...
Drgnęła.
— Wszystko wiecie?...
— Oczywiście! — odparł, zaśmiawszy się nieprzyjemnym głosem. — Bo specjalnie dla was przyjechaliśmy
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/116
Ta strona została skorygowana.