zywał Marysieńce. Nie mogła ona powstrzymać gniewnego, pełnego oburzenia okrzyku!
— Bandyci! Mordercy!
Wykrzyknikiem tym Hopkins nie przejął się zbytnio.
— Tylko bez wymysłów! — odrzekł spokojnie. — Jeśli to wszystko pani opowiadam, to tylko dla tego, aby jej wyjaśnić, jaką Wazgird odgrywał wobec niej rolę! Niema kogo żałować!
— Jeśli Wazgird nawet był skończonym łotrem, — Pohorecka drżała nadal z podniecenia — to wy, jesteście po stokroć gorszemi zbrodniarzami! Wszystko pojmuję! Należycie do szajki, w skład której wchodzi siwowłosa wiedźma, kobieta ze sztyletem, ta sama, która zabiła mego męża! I ów potwór, który usiłował przeniknąć do mego pokoju...
Hopkins z nieokreślonym uśmiechem słuchał słów Marysieńki, podczas, gdy ona namiętnie wyrzucała z siebie
— Działacie z polecenia owego barona — daremnie usiłowała wymienić nieznane jej nazwisko — barona, o którym wspominał Wazgird, kuzyna Tadeusza... Wasza droga usłana jest trupami! Na cóż dalej czekacie? Przeszkadzam wam? Zamordujcie mnie prędzej! Niechaj raz już skończą się moje męki!
Nagle, po spokojnej twarzy Hopkinsa, przebiegł cień zdziwienia.
— Jakiego barona? — powtórzył. — Nie słyszałem o żadnym baronie i musiało to być jedno z licznych kłamstw Wazgirda! Jeśli zaś pani o szczerą odpowiedź chodzi, to jesteśmy ludźmi, którzy tak samo, jak i hrabia, pragną zawładnąć miljonami...
— Jaką drogą? Miljonami, które należały do Tadeusza!
— Pozostawmy gromkie frazesy w spokoju! Pragniemy zawładnąć miljonami i nie przebieramy w środkach! Życie jest walką i każdy sposób jest dobry, byle dojść do celu. Co zaś się pani tyczy, to moglibyśmy panią uśmiercić bezkarnie, gdy leżała nieprzytomna pod wpływem narkotyku przed paru godzinami, a jednak nie uczyniliśmy tego!
— Więc?... — wyrzekła Marysieńka, zmarszczywszy brwi.
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/119
Ta strona została skorygowana.