Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

grubo swym przewodnikom-apaszom, którzy mu tylko to pokazują, co chcą pokazać.
— Cóż dalej? — wymówiła, tłumiąc mimowolne drżenie głosu.
— To były ogólne informacje! — Oświadczył. A teraz przejdziemy do pani sprawy. Przedewszystkiem, muszę zaznaczyć, że wywiózł panią Wazgird z Warszawy za fałszywym poszportem.
— Fałszywym paszportem?
— Naturalnie! Przecież nie zdobyłby inaczej pozwolenia na wyjazd zagranicę, dla osoby, znajdującej się tak jak pani, pod zarzutem morderstwa...
Marysieńka zagryzła wargi.
— Wywiózł za fałszywym paszportem! O ile więc, w Marsylji, ślad po pani zginie, nikt jej w kraju poszukiwać nie zechce, a władze pomyślą, że uciekła pani, w obawie przed odpowiedzialnością!
— Ach! — cichy okrzyk wydarł się z jej piersi.
Z twarzy Hopkinsa teraz dopiero spadała maska i nabrała ona wyrazu bezlitosnego, zwierzęcego okrucieństwa.
— Dalej — mówił — pozwolę sobie zaznaczyć, że kto raz się znalazł w „dzielnnicy specjalnej“, łatwo z niej nie wyjdzie! A śmierć jest, bodaj, po stokroć lepszą, od losu, jaki tu oczekuje, szczególnie młode i przystojne kobiety! — powoli powiódł wzrokiem po zgrabnej figurce Marysieńki. — Marsylscy „nervi“ potrafią z każdą sobie dać radę, a niejedna panienka z najlepszego nawet domu, gdy w ich ręce wpadła, wyszła stąd, jako pożałowania godna, szmata ludzka. Biją i znęcają się tak, że potrafią złamać wszelki opór i przy ich traktowaniu, bledną najwymyślniejsze tortury. O, bo marsylskie spelunki i domy publiczne sławne są z tego! A, gdy która dziewczyna spędzi pewien czas w podobnym lupanarze, wychodzi tak odarta z wszelkiej godności i pohańbiona, że nawet skarżyć się niema siły, na to, co z nią uczyniono...
Urwał i uważnie patrzył na Pohorecką, pragnąc wysondować jakie wrażenie uczyniły na niej jego słowa.
Milczała, pojmując, że nie przesadza i bynajmniej jej nie straszy.
— Nie pragnie pani chyba takiej przyszłości? — nagle rzucił po przerwie.
Bunt wstrząsnął piersią Marysieńki.