Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

Weszła, nie zamykając drzwi za sobą. Jakby nawet umyślnie je pozostawiła uchylone.
— Witam, drogą miss Schultz! — rzekła, zwracając się do Marysieńki. — Pardom, panią Pohorecką z Warszawy, bo od dziś poczynamy używać naszych prawdziwych nazwisk! Przysyła nas tu Hopkins, aby się dowiedzieć o jej zdrowie! Zlecenie to przyjęłyśmy z radością a Maud pędziła nawet tak, że nie mogłam jej dogonić!
Wymawiając te słowa, Carlson obrzuciła swą towarzyszkę jakiemś złem i nieufnem spojrzeniem.
— Bo, choć Hopkins — gadała dalej, przybierając umyślnie bezczelnie żartobliwy ton — nie jest, niestety, moim zięciem, a Maud ani moją córką, ani też jego żoną, bardzo poczciwy z niego chłopak! Troszczy się bardzo o panią, no i ma nadzieję, że prędzej, czy później rozum jej przypłynie do głowy!
Aluzja była aż nadto wyraźna. Bandyta, nadsyłał swą pomocnicę, sądząc, iż ta może łatwiej uzyska zgodę Marysieńki, na poprzednie propozycje.
Pohorecka, w milczeniu, wzruszyła ramionami.
Ale Carlson udała, że nie spostrzegła tego ruchu.
— Cóż, namyśliła się pani?
— Próżno trudził się pan Hopkins — wyrzekła Marysieńka, mierząc Amerykankę wzgardliwym wzrokiem i nasyłał na mnie panią! Moja odpowiedź będzie zawsze jednaka! Nie zgadzam się na żadne łajdackie kombinacje!
— Ho... ho... — jakiś pomruk wydobył się z gardła Carlson, lecz wnet umilkła.
Umilkła, bo z sąsiedniej izby, której drzwi pozostały otwarte, dolatywał zmięszany gwar głosów. Niewyraźny przytłumiony, pochodzący, prawdopodobnie, z któregoś o dalszych pokojów. Były to jakby pijackie wykrzykniki, czy też śmiechy i wołania liczniejszej kompanji, zabawiającej się swobodnie.
— Słyszy pani? — wskazała nagle ręką w kierunku, skąd dolatywał ów zgiełk.
— Słyszę! — odparła gniewnie Pohorecka. — Jakaś zgraja pijaków, lub bandytów w waszym rodzaju zabawia się w pobliżu! Tem, nie przerazi mnie pani! Zresztą, godny jej towarzysz, mister Hopkins, zapowiadał przed paru godzinami, iż ujrzę niezwykłe scenki!
Złośliwy uśmiech przebiegł po twarzy Amerykanki.
— Nie przerazi pani? — powtórzyła. — Hm... Nie