Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

derzeniem pięści po głowie, na podłodze. A kiedy podnosił się z podłogi, w jego wzroku nie znać było chęci zemsty, ani gniewu na „gospodarza“, który go tak poczęstował a raczej przestrach i niemą prośbę o przebaczenie.
— Zaczepił któregoś z przyjaciół Maksa — znów szepnęła Amerykanka — i został ukarany!
Gdyby ten słowianin nie był przyjacielem Maksa, patrzyłby on najspokojniej, jak murzyn go zarzyna! A później, razem z murzynem wynieśliby ciało ze spelunki i wrzucili do którego kanału! Bo tu tak załatwia się porachunki i nikt nie wydaje pieniędzy na koszta pogrzebu! Cóż, podoba się pani? Ale Marysieńka milczała, choć drżało w niej wszystko na widok tego zbiorowiska bandytów, szumowin i wyrzutków społeczeństwa, zebranych tu ze wszystkich krańców świata.
— To dopiero początek — informowała dalej Carlson. — Zaraz pani zobaczy, jak Maks postępuje z kobietami! To, sądzę, więcej zaciekawi panią!
W rzeczy samej, jakby w odpowiedzi na słowa Carlson, na progu szynkowni ukazała się jakaś kobieca postać.
Wygląd jej uderzył Marysieńkę. Bo, choć z wyzywającego stroju, odrazu rozpoznać było można, iż jest to dziewczyna uliczna, twarz przybyłej nie nosiła bynajmniej cech wyuzdania, lub zepsucia. Przeciwnie, wydawało się, że pochodzi z lepszej sfery, gdyż w obliczu przebijała się jakby inteligencja, ale przytłumiona wyrazem strachu i przygnębienia. Robiła wrażenie skazańca, któremu, aczkolwiek ciąży więzienie, znosił je z pokorą, bo wie, że nigdy się z niego nie wyrwie. Szła powoli w stronę rudego Maksa, niepewnie, jak ktoś, kto jaknajdłużej pragnie odwlec niemiłą rozmowę.
— Jedna z „kochanek“ Maksa! — zabrzmiało wyjaśnienie koło ucha Pohoreckiej. — „Pracowała“ do tej pory na ulicy i powraca! Niezbyt dobrze musiało jej się powieść i „goście“ nie okazali się hojnymi bo zanadto lękliwie podchodzi do swego pana i władcy!
Dziewczyna, przystanąwszy przed drabem, chwilę milczała w niepewności, gdy on mierzył ją pozornie dobrodusznym uśmiechniętym wzrokiem, wreszcie wyszeptała coś cicho, wyciągając doń dłoń, zawierającą parę drobniejszych monet. Uśmiechał się dalej, niby żartobliwie patrząc na te monety, lecz gdy już miała mu je wetknąć