Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

— Potrafię!... Potrafię!... — zawołała Marysieńka w przystępie radosnej nadziei. — O ile za nisko mi będzie na krześle, przysunę stół do ściany i swobodnie dosięgnę krat! Nadludzki wysiłek uczynię, byle stąd się wyrwać, bo przecież gorsze rzeczy mi grożą w tej spelunce niż śmierć...
— Tak... tak... — mruknął, poczem wyciągnąwszy rękę, począł wsuwać poprzez żelazne pręty jakiś długi, ostry przedmiot. — Oto, pilnik! Niech pani go bierze!
Łapczywie pochwyciła upragnione narzędzie.
— Mam!
On tymczasem szeptał dalej:
— Przepiłować kraty niełatwa sprawa i zapewne to potrwa sporo czasu! Ja będę krążył w pobliżu domu i z niecierpliwością wyczekiwał z ukrycia, aż pani ukończy swe zadanie! A gdy pani ukończy, proszę wysunąć rączkę i skinąć mi trzy razy chustką. Wtedy, z powrotem przybędę i dopomogę do wyślizgnięcia się przez okno... Czy pojęła mnie pani?
— Pojmuję!... pojmuję! — przytwierdziła. — Uczynię wszystko, co w mej mocy, aby jaknajprędzej przepiłować te przeklęte kraty!
— A potem, dam panu znak!
— Znakomicie! — wymówił. — Do roboty!
Czekam
na znak! A teraz, do widzenia.
Cichutki szelest, na zakończenie tych słów świadczył, iż ześlizgnął się on na dół po rynnie.
Kiedy Gwiżdż znikł, Marysieńkę ogarnęło nerwowe podniecenie. Zeskoczyła z krzesełka, podbiegła do stołu i przysunęła go do okienka.
Obecnie, było jej zupełnie wygodnie; lekko dosięgała krat i łatwo mogła je piłować.
Gorączkowo, rozpoczęła swą pracę.
Sześć żelaznych sztab stanowiło przegrodę od świata. Lecz były one stare, nadgryzione przez rdzę, a doskonały pilnik, przyniesiony przez Gwiżdża, wchodził w nie, jak w masło.
— Brr... — syczał cichutki szmer i aż serce z uciechy podskoczyło w Marysieńce, gdy ustąpiła pierwsza sztaba.
Później druga i trzecia.
Bolały ją palce; jeden z nich nawet obtarła sobie do krwi, lecz nie czuła zmęczenia.