wietrza. Zbój unieruchamiał ją coraz bardziej i czuła, że za chwilę nie będzie w stanie się bronić.
A w głowie, z rozpaczą wirowały myśli: Czy Gwiżdż, krążący dokoła domu, posłyszał jej wołanie o pomoc? Czy tknięty jakiemś przeczuciem, zjawi się tutaj, aby ją uratować? Chyba nie!... Oczekiwał na znak, a ona mu nie dała tego znaku!...
Zresztą kraty, na pozór, jak stały, tak stoją.
Tymczasem apasz mocował się z Marysieńką. Ostatecznie ją obezwładnił.
Jakaś ciemność rozpostarła się przed oczami Pohoreckiej a resztką świadomości stwierdzała: — Wszystko zaraz będzie stracone!... Zostanę zgubiona i zhańbiona!...
Szarpnęła się po raz ostatni, a później...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
A tymczasem Gwiżdż, kryjąc się w mroku, wciąż kręcił się dokoła domu, w którym się mieściła ohydna spelunka. Niecierpliwie spozierał na zegarek i liczył sekundę za sekundą.
Dla niepoznaki, zewnętrznie postarał się upodobnić do marsylskich apaszów — „nervi“. Miast kołnierzyka, szyję jego okręcała czerwona jedwabna chustka, a na głowie nosił sportową szarą czapkę w wielkie czarne kraty.
Kilku podejrzanych ludzi wysunęło się z domu, lecz nikt nie zwrócił na Gwiżdża uwagi. Mógł więc bez przeszkód odbywać swą niespodzianą wędrówkę, a serce waliło w nim, jak młotem.
Był na to przygotowany, że słabe ręce Marysieńki nie tak szybko uporają się z zadaniem. Liczył jednak i na to, że kraty są stare — zdążył to sprawdzić — i prędzej, czy później ustąpią.
Lecz, czemuż tak długo nie dawała znaku? Czyżby, nastąpiła niespodziewana przeszkoda! Wpijał się wzrokiem w słabo oświetlone okienko i chwilami wydawało mu się nawet, że wysuwa się stamtąd czyjaś ręka...
Ale nie! Gdy patrzał uważnie przekonał się z rozczarowaniem, iż to było jeno złudzenie i wytwór podnieconych nerwów.
Nagle, miast spodziewanego sygnału, posłyszał coś co go przejęło zgrozą. Bo, zdala dobiegł go zduszony krzyk, w którym mieścił się ogrom przerażenia:
— Ratunku!... Ratunku!...