Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

razy skoro dojdzie pan sam do przekonania, iż sytuacja stała się beznadziejna, pozostawi pan kulę...
Wskazała palcem na swą pierś. Zrozumiał — i skinął głową.
— Pozostawię dwie kule! — wyrzekł z determinacją. — Jedną dla pani, a drugą dla siebie! Zgadzam się całkowicie z panią, że lepiej jest ponieść z własnej dłoni śmierć, niżli zostać zamordowanym haniebnie.
Rączka Marysieńki gładziła teraz delikatnie ramię Gwiżdża.
To przeze mnie... — wyszeptała. — Przeze mnie..
— Co, przez panią?
— Przeze mnie pan zginie!
Drgnął jakoś i spojrzał dziwnie na Pohorecką. I ona mu patrzyła prosto w oczy, prawie przytulona do niego. Nagle, pochylił się nad Marysieńką, objął ją mocno i na jej czoło złożył niespodziany pocałunek. Czysty, pełen oddania, na jaki zdobyć się może tylko wielka i szlachetna miłość.
Nie uraziła jej wcale ta nieoczekiwana pieszczota. Jakby była przygotowana na nią. Przeciwnie, przywarłszy jeszcze bliżej do Gwiżdża, na piersi jego złożyła swą główkę.
— Czemu... czemu taki nasz los? — pobiegł po izdebce jej cichutki szept.
Tak stali, złączeni ze sobą dłuższą chwilę i nawet w oczach Gwiżdża poczynały się szklić łzy. Lecz naraz pierwszy on otrząsnął się z wrażenia.
— Nie wolno nam się rozczulać! — zawołał, wypuszczając z objęć Marysieńkę. — Wykorzystajmy wszelkie sposoby, jakie nam pozostały dla naszego ratunku!
I niby chcąc wlać w jej serce otuchę i nadzieję, której sam już za wiele nie posiadał, dalej wskazując na drzwi tłomaczył.
— Są mocne, dębowe! Zamknąłem je na klucz i niejeden atak wytrzymają! Zresztą przepłoszę mojemi wystrzałami tych bandytów, którzy wnet tu przybędą. Teraz jest noc, lecz jeśli przetrzymamy do świtu, kto wie, może w tym czasie pojawi się jaki policyjny patrol i nas wybawi ze straszliwego położenia!
Marysieńka skinęła główką.
— Ufajmy! — wyrzekła.