Zgraja bandytów, snać wyważywszy drzwi, stwierdziła, że pokój jest pusty.
Uciekli!... Uciekli... — zdala dobiegały podniecone okrzyki
Gwiżdż wciąż naciskał guziki bezskutecznie, a z czoła poczęły mu spływać wielkie krople potu.
— Wszystko przepadło! — pomyślał.
— Good dam! Przekleństwo! Szukajcie ich dobrze! Niedaleko zdążyli się skryć!
Nagle czyjaś twarz ukazała się w oknie domu, prowadzącym na podwórze a zachrypły bas zawołał:
— O... tam są! Coś majstrują koło garażu! Chcą się pewnie dobrać do motocykla Maksa!
Rozległ się stukot licznych stóp, pędzących po schodach. W tejże chwili, motocykl stojący dotychczas nieruchomo, niespodzianie warknął, zadrżał i ruszył naprzód.
— Działa, działa! — zawołał z radością Gwiżdż. — Siadajcie, zanim oni nas dogonią!
Wskoczył na siodło. Za nim, z tyłu miejsce pośpiesznie zajęła Marysieńka, a ostatnia siadła Maud, tuląc się blisko do Pohoreckiej.
Była teraz blada i trzęsła się cała.
— Czy zdążymy uciec? — szeptały jej wargi.
W rzeczy samej, kiedy ruszali z miejsca, banda zbójów już zapełniła podwórze. Jedni biegli w kierunku bramy, chcąc im zagrodzić drogę do ucieczki, drudzy pędzili wprost na nich.
A wszędzie widać było, podniesione do góry, gotowe do strzału rewolwery.
— Niema rady! — mruknął Gwiżdż, wskazując oczami w stronę, gdzie gromadzili się przy bramie bandyci. — Musimy się przez nich przerżnąć! I tak i tak czeka nas pewna śmierć, a może nie zdążą celnie wystrzelić! Proszę więc pochylić się nisko, aby ponad nami przeszły kule? Naprzód!
Całym pędem pomknął w tym kierunku.
Istotnie, może zbóje nie byli przygotowani na podobny atak, a może zaskoczyła ich podobna odwaga, bo cofnęli się jakby byli zmieszani. Padły tylko nieliczne wystrzały.
Śmignęły one, koło uszów Marysieńki, nie czyniąc uciekającym żadnej krzywdy. Tem bardziej, że Gwiżdż
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/151
Ta strona została skorygowana.