Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

Podniósł się ze swego miejsca i skierował prosto do ich stolika.
Marysieńka zbladła. Czyż był to policyjny agent, który już przychodził ją zaaresztować.
Gwiżdż również wytrzeszczył oczy.
— Najmocniej państwa przepraszam — wyrzekł najczystszym warszawskim akcentem, nieznajomy, podchodząc — że ośmieliłem się ich niepokoić! Jestem Den! Detektyw prywatny!
Spojrzeli na siebie zdumieni, z niepokojem. On spostrzegłszy to zmieszanie, uśmiechnął się lekko i wyjaśniał.
— Byłem na tyle niedyskretny, że podsłuchałem rozmowę, prowadzoną w polskim języku! Z niej wynikało, że znależli się państwo w dużych tu kłopotach i nie wiedzą, jak z nich wybrnąć! Ponieważ przypadkowo znalazłem się w Marsylji, poczuwam się do obowiązku pośpieszenia z pomocą...
A gdy spozierali nań jeszcze w milczeniu, dodał:
— Sądzę, że się przydam!... Mnie zaś, osobiście bardzo zaciekawiają podobne zagmatwane sprawy!
Był to, jakiś nowy podstęp, czy też niebo im zsyłało tego nieznajomego człowieka. Gwiżdż uderzył się nagle ręką w czoło.
— Pan Den! — zawołał. — Tak, znany detektyw! Słyszałem o panu a nawet w któremś z naszych pism, widziałem pańską fotografję! Przypominam sobie!
Pani Marysieńko! Możemy całkowicie zaufać panu Denowi i zwierzyć mu się ze wszystkich naszych trosk!
Wyciągnął rękę do detektywa. Ten uściśnął ją mocno, ucałował rączkę Marysieńki i zajął miejsce przy stoliku.
Twarz Podhoreckiej wypogodziła się powoli. W jasnych i dobrych oczach detektywa, wyczytała nową dla siebie otuchę.
— Panie Den! — rzekła. Skoro pan słyszał naszą rozmowę, a również dowiedział się z gazety kim jestem, niechaj pan mnie ratuje! Znalazłam się, w rozpaczliwej sytuacji, a pan Gwiżdż wraz ze mną!
— Mam wrażenie — odparł, niesłusznie posądzają panią o jakieś zbrodnie! Lecz, nie znam bliższych szczegółów!