Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— Siadajcie i zapnijcie pasy, żeby nie spaść w czasie lotu! Ja zaś będę się kierował planem, nakreślonym wczoraj przez monsieur Dena! Do tych Kalitis... miejscowości, której nazwy wcale wymówić nie potrafię! Obyśmy tylko nie zabłądzili po drodze! W najgorszym wypadku wylądujemy za Warszawą, a potem jakoś damy sobie radę!
— Świetnie, kapitanie!
Zajęto miejsca, przyciskając się mocno do siebie. Sorel, na przedzie, Marysieńka, Den i Gwiżdż z tyłu. — Mały myśliwski aparat drgnął, warknął i, niby ptak, lekko wzbił się pod niebiosa.
Rozpoczął się długi, trwający godziny lot. Aeroplan mknął hyżo, a Marysieńka, która po raz pierwszy odbywała podobną jazdę, z zaciekawieniem śledziła, ginące w dole, pod niemi pola, lasy, wsie i miasta. Nawet dzielić się nie mogła z nikim swojemi wrażeniami, bo warkot motoru uniemożliwiał rozmowę. Lecz, z coraz bardziej piekącego słońca wnioskowała, że lecą już sporo czasu i minęło południe. Nagle Gwiżdż począł jej dawać jakieś znaki i coś wrzasnął w ucho.
— Niemcy!.. Berlin... — domyśliła się raczej, niż posłyszała jego słowa.
Potem znów migają wsie i miasta. Słońce piecze, lecz zniża się powoli. Nowe znaki Gwiżdża.
— Polska! Przebywamy polską granicę!
Byle ich nie dojrzano! Ale wszystko mija szczęśliwie i znowu dłuższa milcząca jazda. Słońce zniża się teraz coraz więcej, zachodzi, ostatniemi blaskami złoci pola i drzewa.
Nagle Sorel, który przy sterze wciąż siedział odwrócony tyłem do swych towarzyszów, wyjął notes z kieszeni, skreślił pośpiesznie kilka słów, wyrwał kartkę i wyciągnął ją w stronę Dena.
Detektyw przeczytał:
„Jesteśmy bezwzględnie daleko poza Warszawą! — Gdzie? nie mam pojęcia; Zamierzam lądować“.
Skinął głową.
Wtedy Sorel rozejrzał się uważnie dookoła. Lecieli nad szerokiem, pustem polem, a zdala widniały zarysy lasu. Wykonał jakiś ruch i aeroplan, zatoczywszy krąg, zaczął zniżać się do dołu.