Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

w pałacyku, występując w charakterze gospodyni, niemal pani domu. Jej nagłe zniknięcie, a potem tajemnicze wizyty w willi, gdy pani u nas się znalazła, pierwsze zwróciły moją uwagę! Podczas takich odwiedzin i pani ją spostrzegła, wszczynając wówczas alarm!...
— Tak! Tak! Lecz, skąd tu Klara?
— Znudził się jej, widocznie, Wazgird, lub nie oparła się pokusie miljonów! Przejrzawszy dokumenty hrabiego, do których miała dostęp, postanowiła zdobyć skarb na własną rękę i znalazła śmierć!
Den, który wraz z kapitanem Sorelem, usunął tymczasem z przejścia zwłoki młodej kobiety, od których zalatywał już zapach trupi, przerwał!
— Wyjaśnienia, na później! Czas nagli! Droga wolna! Wchodźmy!
Odsunęli zardzewiałe rygle, przymykające drzwi i tajemnicza izba stanęła przed niemi otworem.
Rychło, elektryczne światło, zbadało wszystkie jej zakamarki.
Był to niewielki, murowany pokój bez okien, pod ziemią, raczej piwnica, całkowicie pusta.
Nie widniał tam żaden sprzęt, ani szata, ani stół, ani kufer, ani nawet najmniejsza skrzynka.
— Diable! — zaklął Sorel. — Gdzież ten skarb! Natrudziliśmy się tyle, by ujrzeć pustą dziurę!
Gwiżdż począł się śmiać.
— Powoli, kapitanie! — Kto tak dobrze swój skarb ukrył i tu nie wystawił go na pokaz!
Zaczął mierzyć izbę wielkiemi krokami.
— Raz... dwa... trzy... — liczył. — A później nalewo... Znów cztery kroki... O tu, powinno się znajdować!
Wyjął z kieszeni niewielki łom, przystanął przed jedną ze ścian i silnie uderzył w cegły.
Choć uderzenia ponawiał kilkakrotnie, cegły kruszyły się, ale nie ustępowały i łatwo poznać było można, że stanowią one istotnie część ściany, a nie służą dla zamaskowania, znajdującego się poza niemi schowanka.
— Czyżbym się pomylił? — krople potu ukazały się na czole Gwiżdża.
Nagle zaklął.
— Tam, do licha! A, też osioł ze mnie! W planie jest powiedziane: „skręcaj na lewo, później odwrotnie“.