Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

sieńko! Nie w takich tarapatach nieraz się już znajdowałem!
Rychło spełnili rozkaz Dena i znaleźli się w całkowitych ciemnościach. Coś, naprawdę, niesamowitego było w tem oczekiwaniu, w olbrzymiej, podziemnej sali zapełnionej szeregiem groźnych figur i potworów. Ponura cisza panowała dokoła, słychać było bicie ich serc, a tylko od czasu do czasu, jakiś szelest przerywał to pełne naprężenia milczenie. Niewiadomo, czy to szczur, zabłąkany do lochów, chrobotał, czy też poruszał się jakiś automat.
Wreszcie, po kilkunastu minutach podobnego oczekiwania, zdala zabrzmiały odgłosy. Wydawało się, że gdzieś na górze stąpa kilku ludzi i zbliża się w ich stronę.
— Idą! — szepnął Den. — Zachowajmy spokój!
Lecz, ci, którzy nadchodzili, nie zamierzali widocznie czynić ze swego przybycia tajemnicy. Bo, wnet dobiegł wyraźny głos Hopkinsa, lecz z zupełnie innej strony, niźli należało się tego spodziewać. Biegł on z kąta sali, a nie od ściany, w której Gwiżdż, nadaremnie poszukiwał ukrytych drzwiczek.
— Cóż, jesteście?
Detektyw, cichym szeptem nakazał swym towarzyszom milczenie.
— Jesteście? Czy pomarliście ze strachu? — znów zabrzmiało zapytanie.
W odpowiedzi znowu głucha cisza.
— Hm... — rozległo się mruczenie Hopkinsa. w skarbcu, czy też usiłują podnieść kamienną płytę, którą tak dobrze zasunąłem?
— Uwaga! — syknął Den i uścisnął za ramię, stojącego obok, kapitana Sorela.
Śród ciemności, powoli jęło się sączyć światło cieniusieńką smugą. A wtedy, Gwiżdż mało nie krzyknął ze zdziwienia. Podczas, gdy oni napróżno poszukiwali drzwiczek w murze, otwierał się teraz bok jednego ze smoków, stojących przy ścianie a w nim zarysowywała się czyjaś postać.
— Ach! — nie mógł się powstrzymać od cichego wykrzyknika. — Tam znajduje się potajemne przejście! W przytwierdzonym do muru smoku, którego brałem za automat!