Bo gaz, sączący się jakąś szczeliną, coraz bardziej zapełniał komórki. Wdzierał się powoli, lecz pewnie, poczynał oszałamiać, działać. Nie pomagały nawet chustki, które zgodnie ze zleceniem detektywa przykładali do ust i nosa. — Słaba to była ochrona.
Pierwsza zbladła Marysieńka, zamknęła oczy i z cichym jękiem, osunęła się na ziemię. Twarz Gwiżdża, najsłabszego fizycznie z mężczyzn, stała się szaro-zielona i znać było, że za chwilę runie. Den nawet chwiał się na nogach, a tylko kapitan Sorel, stał wsparty o ścianę, uśmiechając się wzgardliwie, jakby go nie przerażało żadne niebezpieczeństwo. Lecz, czyż na swym aeroplanie, nie zaglądał on prawie codzień, śmierci w oczy?
— Lecz, cóż to?
Z wielkiej sali podziemi, zapełnionych automatami, zalatują dziwne odgłosy. Czyżby nadbiegał Hopkins, aby znów naigrywać się, szydzić z nich w tej ostatecznej, tragicznej chwili?
Ale, nie!
Odgłosy te, przypominały raczej echa walki. Jakgdyby jacyś nowi ludzie wpadli do podziemi i staczali zażarty bój z Amerykanami. Gdyż słychać było gęste rewolwerowe wystrzały, krzyki i jęki rannych, tupot licznych nóg i upadki ciał.
— Słyszeliście? — szepnął słabym głosem Den.
Ale Marysieńka nic już nie słyszała. Gwiżdż spozierał nieprzytomnie, a tylko Sorel pilnie nadsłuchiwał.
Wydaje się, że walka została ukończona. Wrzawa milknie, brzmią już tylko podniecone zwycięstwem głosy.
O dziwo, brzmią one po polsku... I nagle, z za drzwi rozlega się zgrzyt odsuwanych rygli i pada głośne zapytanie:
— Jest tam kto?
— Jesteśmy! — wyrzucił ostatnim wysiłkiem z piersi detektyw. — Lecz któż się do nas dobija?
— Policja! Proszę otworzyć natychmiast!
Sorel wraz z Denem gorączkowo odsunęli rygle, zamykające od zewnątrz izdebkę. Otwarły się drzwi, a za niemi ukazał się wysoki mężczyzna, ubrany w mundur komisarza policji, kilku posterunkowch oraz wieśniak, z którego gościny korzystali niedawno.
— Chciano nas zatruć gazami! — począł Den, pod-
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/185
Ta strona została skorygowana.