Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

dobrze już jej był znany z parodniowego tam przedtem pobytu.
Podczas, kiedy w jednym z pokojów pierwszego piętra, w gabinecie sędziego śledczego, odbywała się ta tragiczna konfrontacja Marysieńki i Pawlikówny, na ulicy, nieopodal tego domu, stał jakiś starszy mężczyzna, otulony w bogate futro. Był to wysoki, nieco szpakowaty pan, o wygolonej starannie i dumnej twarzy, który niby to obojętnie spozierał przed siebie, lecz ktoby go lepiej znał odgadłby wnet że ta pozorna obojętność pokrywa podniecenie i niepokój. Z poza monokla w złotej oprawie, osadzonego w lewem oku, padały niecierpliwe błyski, a trzymana w ręce cieniutka laseczka raz po raz uderzała w płyty chodnika. Choć dnia tego szczypał porządny mróz, nie poruszał się on ze swego miejsca i wszystko świadczyło o tem, że oczekuje on na jakąś wiadomość, którą mu mają przynieść lada chwila.
Wreszcie drgnął. Z gmachu sądowego wyłoniła się wysoka sylwetka Klary i pośpiesznie poczęła się oddalać. Lecz nieznajomy nie podążył w ślad za dziewczyną, a tylko nieokreślony grymas twarzy zaznaczył, że jej widok budzi w nim dziwne uczucie.
Dalej pozostał na swym posterunku. Dopiero, gdy w kilkanaście minut potem, znów z sadu wysunęła się postać jakiegoś niepozornego jegomościa, uśmiechnął się radośnie.
Jegomość śpiesznie zbliżał się w stronę nieznajomego. Ten, gdy się zrównali, szepnął:
— Udawaj pan, że mnie nie znasz! Skręcimy do pierwszej bramy!
Niepozorny człeczyna, ubrany w wyszarzałe paletko i wykoszlawione buty, z wyglądu sądząc jakiś trzeciorzędny pośrednik, czy emerytowany woźny, pośpiesznie spełnił rozkaz, a wślad za nim udał się elegancki szpakowaty mężczyzna.
— Pan hrabia tak sam na ulicy — począł uniżenie kłaniać się człeczyna. — Bez swego auta?
— Nie chciałem zbytecznych świadków! — mruknął, nazwany hrabią. — Szoferzy mają zbyt długie języki!
— Słusznie, słusznie, panie hrabio!
Wykwintny pan, nerwowo poprawiając monokl rzucił szybkie zapytanie:
— Co z tamtem?