ści detektywa, jakżeż straszliwe wydawały się jej przeżyte wypadki, jakże straszliwe same o nich wspomnienie!
— Skończyło się! — szepnęła.
— Skończyło się i nigdy nie powtórzy! — dodał, niby odgadując jej myśli.
W tejże chwili, ciszę zamącił ostry, natarczywy dzwonek. Tak, dzwoni ktoś, komu się śpieszy i kto radby jaknajprędzej znaleźć się wewnątrz mieszkania.
— Kto to?
Detektyw powstał z krzesełka i pośpieszył do przedpokoju.
Otworzył drzwi i rychło się pojawił z powrotem w towarzystwie dawnego pana Gwiżdża. Ten, od czasu odziedziczenia wielkiej fortuny, zmienił się znacznie. Wyprzystojniał, ostrzygł długie włosy, nabrał pewności siebie, był nawet elegancko ubrany. Marysieńkę, ostatnio, odwiedzał rzadko, wpadając tylko na krótkie chwile i zdawało się, że legły pomiędzy nimi jakieś niedomówienia.
Teraz szedł uśmiechnięty, prosto do Pohoreckiej i serdecznie przemówił:
— Pani Marysieńko! Wiedziałem, że znajduje się tu pan Den i dla tego przybyłem umyślnie, aby w jego obecności wyświetlić te nieuchwytne rozdźwięki, które powstały między nami!
— Nie rozumiem! — odrzekła, unikając jego wzroku.
— Doskonale pojmuje mnie pani! Od czasu, kiedy należą do mnie te przeklęte skarby, unika mnie pani, zmieniła się w stosunku do mnie całkowicie!
— Zdaje się panu!
— Wcale mi się nie zdaje! Jestem o tem przekonany! Stawiam się tu, aby wręcz oświadczyć pani...
— Co mianowicie?
— Że, skoro tyle nieszczęść i przygód spotkało panią z powodu tych obrzydłych skarbów, połowa ich należy do pani!
Aż podniosła się z oburzenia z kanapy, na której dotychczas siedziała.
— Więc pan — wykrzyknęła, czerwieniąc się gwałtownie — przypuszcza, że dla tego zmieniłam się w stosunku do pana, iż mi chodzi o miljony! Wstydziłby się pan wysuwać podobne przypuszczenia! Gardzę temi
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/195
Ta strona została skorygowana.