— Ale, pan?... Skąd pan się zjawił? Wszak nie znamy się wcale!..
Wykwintny pan i tym razem okazał się człowiekiem o manierach salonowca. Już zdążył schować browning do kieszeni, a w jego oku z powrotem świecił monokl.
— Istotnie! — rzekł z lekkim uśmiechem, kłaniając się szarmancko. — Bardzo ze mnie źle wychowany człowiek! Jeszcze nie zdążyłem się pani przedstawić! — Jestem Wazgird... Hrabia Wazgird! — powtórzył z naciskiem.
Marysieńce nazwisko to było całkowicie obce. To też zagadnęła go:
— Pan hrabia, pewnie posłyszał moje wołania o ratunek na schodach i dlatego począł dzwonić do mieszkania? Dziwię się tylko, że inni sąsiedzi....
Potrząsnął głową.
— Nie, nic nie było słychać na schodach! Nie przedarł się tam najlżejszy okrzyk... Zamordowanoby panią i niktby o tem nie wiedział, i nie pospieszył na ratunek...
— Więc?.. — wymówiła, zdziwiona.
— Szedłem umyślnie do pani!
— Pan hrabia, do mnie? — coraz większe zdumienie przebijało w głosie Marysieńki.
Z poza monokla w złotej oprawie padł wesoły błysk.
— Tak jest! I więcej jeszcze pani powiem! Jestem właśnie tym, który przed paru godzinami złożył za panią kaucję.
— Pan? Pan?... — wybełkotała. — Nie znamy się przecież wcale!... Łamałam sobie głowę, aby się domyśleć, kim jest mój nieznany wybawca! Cóż skłoniło pana hrabiego, aby wyłożyć za mnie tak wielką sumę? Toć...
Po twarzy Wazgirda przebiegł nieokreślony cień. Szybko przerwał:
— Wnet pozwolę sobie pani wszystko powiedzieć i wyłuszczyć względy, jakie mnie skłoniły, aby jej pośpieszyć z pomocą! Przódy jednak, pragnąłbym z ust pani usłyszeć szczegółową opowieść o zbrodniczym zamachu, który miał miejsce przed chwilą, a jaki z wielu względów jest dla mnie niezrozumiały. Tylko, może przejdziemy dalej, bo w tej kuchence niezbyt wygodnie rozmawiać!
Marysieńka, oszołomiona szeregiem przygód, które spadły na nią jedna po drugiej, zapomniała nawet o miej-
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.