Choć Marysieńka była młodą i ładną kobietą, a hrabia, mimo swego oświadczenia, iż jest „starszym człowiekiem“, mógł uchodzić za wcale przystojnego mężczyznę — nie miała ona teraz żadnych zastrzeżeń.
— Czy zaraz pojedziemy? — zapytał hrabia. — Mój samochód oczekuje na dole.
Mijał już trzeci dzień, odkąd Marysieńka zamieszkała w Pałacyku Wazgirda.
— Była to niewielka willa w okolicach Mokotowa, mały jednopiętrowy domek, umieszczony w sporym ogrodzie. Składał się on z kilku pokojów na dole i dwuch na górze. Te właśnie przeznaczył hrabia dla Marysieńki.
Lecz, choć pałacyk nie odznaczał się dużemi rozmiarami, wewnątrz urządzony był z przepychem. Nie brakło tam ani stylowych mebli, ani kosztownych dywanów, ani cennych obrazów, — a gabinet Wazgirda stanowił, jakby maleńkie muzeum. Sciany pokrywały wspaniałe makaty, płótna starych mistrzów, kolekcje najprzeróżniejszej dawnej broni, a dwaj zakuci w stal rycerze, ustawieni przy wejściu do pokoju, niby strzegli tego sanktuarjum.
— Lubię ładne rzeczy — oświadczył Wazgird Marysieńce, gdy pierwszego dnia ją oprowadzał po pałacyku — i chętnie się niemi otaczam! Aczkolwiek rzadko kiedy mieszkam w tej willi, większą część czasu spędzając zagranicą...
Jedna rzecz tylko dziwnie uderzyła Marysieńkę. Wszystkie okna domu zaopatrzone były w grube kraty, a przy frontowych drzwiach spostrzegła szereg łańcuchów i skomplikowanych zasuw. Czyżby i hrabia obawiał się napaści? Bo sztachety, otaczające ogród i willę, były gęste, wysokie i ostro zakończone.
— Okolice Warszawy nie zawsze są bezpieczne, — rzekł, wyczytawszy we wzroku Pohoreckiej nieme zapytanie — i lepiej być przygotowanym na nieoczekiwaną wizytę. A teraz te ostrożności przydadzą się nam wielce i dzięki im, może pani nie lękać się niczego!
Służbę trzymał zapewne hrabia dość liczną, lecz nie pojawiała się ona prawie w pokojach. Zgodnie z zapowie-