Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

— Poszukam! — mruknął. — Muszą znajdować się niedaleko. Wnet jednak, za drzewami rozległ się hałas a ten turkot starczył za odpowiedź. Był to odgłos oddalającego się pośpiesznie samochodu.
— Rozumiem! — wykrzyknął, przystając — Rozumiem! Próżna będzie pogoń! Tam za drzewami, oczekiwało na nich auto, którem teraz uciekli! Do tego auta panią miano zawlec...
Szofer Wazgirda, który teraz dopiero wygramolił się z samochodu i dzięki obecności Gwiżdża, widocznie ochłonął z przestrachu, potwierdził to przypuszczenie:
— Tak! Tam chcieli zaciągnąć...
Gwiżdż spojrzał nań surowo i ostro wymówił.
— A pan, panie Kasprzyk, bo zdaje się tak pan się nazywa, drżał tylko, jak baba, ukryty w głębi samochodu w czasie napadu? Nie mógł pan pośpieszyć pani z ra tunkiem? To nie postępowanie, godne mężczyzny! Wstyd!
Kasprzyk poczerwieniał mocno i niepewnie wybełkotał:
— Kiedy... oni... celowali do mnie z rewolwerów!
Gwiżdż skrzywił się z pogardą i odwrócił się plecami od niego. W tejże chwili pochwyciła go za rękę Marysieńka i poczęła ją ściskać gorąco.
— Nie wiem, jak panu mam dziękować! — zawołała serdecznie. — Sam pan nawet nie przypuszcza z jak straszliwego niebezpieczeństwa pan mnie wybawił!
— Może i przypuszczam... — mruknął do siebie na tyle niewyraźnie, że nie mogła go posłyszeć.
— Ale — mówiła dalej, nie zwróciwszy na pomruk Gwiżdża uwagi. — Skąd pan się tu znalazł? Czyżby przeczuwał pan, że mi coś grozi i wślad za mną pośpieszył??
Twarz Gwiżdża, z której znikło poprzednie podniecenie, znów była obojętna i bez wyrazu. Niepatrząc na Marysieńkę i rozgniatając nogą jakąś grudkę śniegu, odparł spokojnie:
— Nic nie przeczuwałem i nie śpieszyłem wślad za panią! Zwykły zbieg okoliczności! Pragnąłem, istotnie, uporządkować rękopisy, ale znużyła mnie praca w gabinecie. Wsiadłem więc na motocykl, aby się odświeżyć przejażdżką. A dziwnym trafem, wybraliśmy tę sama drogę...
Choć to wyjaśnienie niezbyt przekonywało Mary-