Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

sieńkę, nie chciała dalej nalegać. Zresztą z takim oryginałem, jak Gwiżdż ciężko było dojść do ładu.
— Niechaj będzie zbieg okoliczności! — wyszeptała. — Nie zmienia to w niczem postaci rzeczy, że pan ocalił mi życie!
Lecz Gwiżdż odwrócony, rozglądał się dokoła, jakby go niezwykle interesował otaczający ich, zimowy krajobraz.
— Cóż — oświadczył nagle — powracamy do domu, czy pani chce kontynuować przerwany spacer?
Marysieńka potrząsnęła główką. I białe pola i ciemne drzewa i gęsty lasek, nabierały teraz w jej oczach niesamowitego, upiornego charakteru.
Wzdrygnęła się.
— Nie! Odeszła mi już ochota do spaceru!
Gwiżdż wsiadał na motocykl.
— W takim razie wracajmy!
Gdy, bez przeszkód dotarli do pałacyku, Pohorecka zdala już spostrzegła wysmukłą sylwetkę męską, stojącą na tarasie. Był to hrabia, otulony w futro, który jakby czegoś wyglądał. Zdziwiła się bardzo, poznawszy Wazgirda. Dochodziła siódma, auto o tej porze miało dopiero po niego powrócić do miasta, a on już znajdował się w willi? Widocznie szczęśliwie zakończył wszystkie swoje sprawy i wcześniej się zjawił, niźli zamierzał.
— Pan hrabia, tu? — zawołała, wyskakując z auta.
Wzgird, który z widocznem zdziwieniem obserwował Gwiżdża, eskortującego samochód, zmięszał się, ujrzawszy Pohorecką.
— Pani Marysieńka? — wybełkotał.
Ani jedna latarnia nie oświetlała tarasu pałacyku. Dzięki panującym tam ciemnościom, nie zauważyła niewyraźnej miny hrabiego, ani jego niepokoju.
— Tak, ja! — odparła żywo — Powracam ze spaceru, jaki odbyłam, lecz, niestety, niezbyt udał się ten spacer...
— Cóż się stało?
— Napadnięto na mnie w lasku! Prawdopodobnie, chciano mnie porwać lub zamordować! Gdyby pan Gwiżdż nie pośpieszył z niespodziewaną pomocą, może nie byłoby mnie już śród żyjących!
Wazgird wykonał nieokreślony ruch ręką.