Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

Na twarzy Pohoreckiej odbiło się wielkie rozczarowanie.
— Za parę godzin? Czemu nie zaraz?
— Bo... bo... zastanowił się nad czemś. — Muszę zebrać potrzebne papiery!
— To pan hrabia nie ma jeszcze tych papierów?
— Właściwie mam, ale...
Długo może trwałaby jeszcze ta rozmowa, z której, znać było, Wazgird nie wiedział, jak wybrnąć, gdyby nagle na progu saloniku, nie ukazał się kamerdyner Antoni.
Twarz miał dziwnie zmienioną i po raz pierwszy spostrzegła Marysieńka, że stracił swój zwykły spokój.
Panie hrabio!... Panie hrabio... — wyrzucił z trudem z siebie. — W tej chwili był telefon.
Wazgirdowi wypadł monokl z oka. Zbladł widocznie.
— Cóż takiego?
Dziurdziszewski zabity!... Podstępnie zamordowany...
Wazgird porwał się oburącz za głowę.
— Zamordowany!... — powtórzył: — Spełnili swą pogróżkę! A teraz ze mną zechcą się rozprawić! Niema chwili do stracenia. Jadę tam na miejsce...
Niczem oszalały wypadł z pokoju, zapomniawszy nawet o obecności Marysieńki.
W kilka minut później Wazgird pędził swym samochodem, w stronę przedmieścia, gdzie zamieszkiwał Dziurdziszewski. Rychło znalazł się na miejscu.
Zdala już poznać było można, że w kamienicy zaszło coś niezwykłego. Stały przed nią grupki gapiów, rozprawiających między sobą z ożywieniem. Dozorca usuwał z bramy ciekawych, lecz widocznie zaimponował mu wielkopański wygląd Wazgirda i luksusowe auto, którem ten przybył, bo wpuścił go do wewnątrz domu bez słowa.
Hrabia wbiegł na drugie piętro...
Och, jakżeż inaczej wyglądało teraz nędzne mieszkanko, niźli przed paroma godzinami, gdy opuszczał je z rana. W mieszkaniu było pełno ludzi, a nieład i brud występował jeszcze jaskrawiej. Podłogę zaściełało pierze, wypadłe z podartych i poprutych poduszek, a tu i owdzie leżały wielkie kupy niepranej bielizny starych ubrań i rzeczy, snać w pośpiechu wyrzucone z rozbitej szafy i szuflad od stołu.
A pośrodku pokoju leżał trup. Zwłoki Zdziurdziszew-