Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

— Nic! — odparł Wazgird, siląc się na naturalną odpowiedź. — Nic! Tylko oficjalne stosunki łączyły mnie ze zmarłym!
Przedstawiciel policji zmarszczył czoło.
— Lecz to jeszcze nie koniec! — rzekł. — Morderstwa dokonano długim, wąskim nożem, albo też sztyletem.
— Sztyletem?
— Tak! A ten, co uderzał, uczynił to z wielką siłą, bo śmierć nastąpiła momentalnie! Tymczasem dozorca zeznaje, że nie widział nikogo, ktoby, mniej więcej, w tym czasie wchodził, lub schodził ze schodów, prowadzących do mieszkania nieboszczyka. Przepraszam! Spostrzegł jakąś, otuloną w chustkę siwowłosą kobietę! Ale przecież stara kobieta nie mogła popełnić tej zbrodni?
Wazgird aż wpił paznokcie w ciało dłoni, aby zapanować nad swem wzruszeniem i nie zdradzić się czemkolwiek.
— Przypuszczalnie... — mruknął, przeklinając w duchu, że z różnych względów nie może komisarzowi opowiedzieć szczerze o wszystkiem. — Skądby, stara kobie ta... Choć...
Więc w niczem nie może pan nam dopomóc?
Przez chwilę Wazgird starannie poprawiał monokl w oku. Wreszcie, jakby zastanowiwszy się, odparł:
— Głowę sobie łamę, ale...
— Komisarz z rozczarowaniem, rozkrzyżował ręce.
— W takim razie... rzekł i odwrócił się w stronę policyjnego lekarza.
Hrabia zrozumiał. Skoro nie mógł udzielić żadnych pożytecznych informacyj, stawał się zbyteczny. Pozostawiwszy tylko, gwoli urzędowych formalności swój adres, wybiegł z mieszkania, w którem wszystko napełniało go zgrozą.
— Biedny Dziurdziszewski! — mruknął do siebie, śpiesząc do auta. — Zabiła go ta siwowłosa wiedźma! Myśleli, że jeszcze ma papiery! Sprawa poczyna się stawać poważna!
Samochód oczekiwał na Wazgirda, o parę kroków opodal od tragicznej kamienicy. Jakież było zdziwienie hrabiego, gdy szofer podał mu list.
— List do mnie? — zapytał zdumiony.
Jakiś chłopak przyniósł list — wyjaśniał kierowca —