jakgdyby subretka mogła odgadnąć jej myśli i ruchem pośpiesznym ukryła leżący jeszcze dotychczas na stole anonimowy list. — Wychodzę, ale za chwilę wrócę.
— A co mam powiedzieć — oczy dziewczyny świdrowały Marysieńkę, — jeśli pan przedtem nadejdzie.
— Nic... nic... panno Klaro! — mruknęła, unikając jej wzroku oraz szybko nakładając kapelusik na główkę i bez pomocy pokojówki wciągając palto. — Nic! — a w myślach dodała. — Czegoż mi się tak przygląda? Czyżby odgadła, o co chodzi? Przebrzydła dziewczyna!...
Tamta wciąż nie spuszczała wzroku.
— Niedługo powrócę! — rzekła Marysieńka na odchodnem, czując, że coś powiedzieć wypada.
Klara skinęła głową. Przeprowadziła swą „panią“, aż do wyjścia z niewielkiego trzypokojowego mieszkanka i starannie zamknęła drzwi za nią, poczem powróciła do sypialni. Z kolei spojrzała na zegarek, a jej twarz wykrzywił jakiś szatański wyraz.
— Powiadasz, że prędko powrócisz? — szepnęła jakoś mściwie. — A mnie się zdaje... nieprędko, a może i wcale...
Była zima. Padał śnieg, a wiatr siekł policzki Marysieńki. Lecz obchodziło ją to mało.
Podążyła powolnemi krokami wprost przed siebie. Wtem ogarnęła ją wątpliwość.
A jeśli to żart? Jeśli ktoś zadrwił z niej tylko, przysyłając podobne ostrzeżenie.
Marysieńka przystanęła na chwilę, smutnie potrząsając główką.
Za pięć ósma...
Szybciej zabiło jej serce, a krew czerwienią oblała policzki.
Marysieńka skręciła gwałtownie i szybko znalazła się na mrocznej ulicy Kopernika. Jeszcze chwila wędrówki... A potem... Jeden dom, drugi, trzeci... Ot, tu... Poczuła, jak w piersiach jej braknie powietrza. Więc tu... W tym przeklętym domu... Jej Tadeusz w ramionach jakiejś ohydnej rozpustnicy...
Raptownie wpadła do bramy, przebyła ją, nie zatrzymawszy się i znalazła się na dość obszernem podwórku.
Teraz, na chwilę, zabrakło jej odwagi... Co powie, gdy
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.