worem i zdala już rozbrzmiewały ich krzykliwe głosy.
Na widok Marysieńki, przybyłej bez Wazgirda, przy stoliku powstało widoczne poruszenie. Hopkins porwał się z miejsca i podbiegł ku niej.
— Pani sama? — zapytał w języku francuskim, potrząsając na powitanie jej ręką, jakby chciał ją urwać. — Cóż się stało z pani papą... pardon... chciałem powiedzieć stryjem, tym poczciwym mister Schultzem?
— Stryj wyjechał — skłamała Marysieńka — za interesami do Nizzy! Powróci dopiero wieczorem!...
— To prosimy!... Prosimy do nas, do stolika! — ozwały się zgodnie głosy pań.
Marysieńka, sama nie wiedząc kiedy, bo początkowo nie miała zamiaru usiąść z Amerykanami, znalazła się w ich towarzystwie. Hopkins, ująwszy ją pod ramię, siłą prawie pociągnął do stołu i zaraz otoczył troskliwą opieką.
— O, to zastąpimy mister Schultza! — powtarzał. Będzie miss Mary czuła się z nami, jak w rodzinie. Grzecznie przysuwał potrawy, napoje. Również Amerykanki prześcigały się w uprzejmościach. O ile wczoraj, wydawali się oni wszyscy rubaszni, a chwilami grubiańscy, obecnie nic nie raziło w ich zachowaniu. Przy stole padały tylko dowcipy, wesołe uwagi, komplementy, skierowane pod adresem Marysieńki.
Gdy śniadanie się skończyło Marysieńka powstała z miejsca, sądząc, że uda jej się pozbyć niedelikatnych towarzyszów.
Ale zawiodła się srodze.
Zaczerwieniony od licznych szklanek wina i nieco rozmarzony Hopkins, pożegnał ją natychmiast a niezadługo później uczyniła to i pani Carlson. Lecz pozostała Maud, która ująwszy czule Marysieńkę pod ramię, zagadnęła, czy ta pozwoli się odprowadzić do numeru na górę i tam chwilę spędzić na pogawędce.
— Czuję się zmęczona! — wyrzekła dość sucho, przeklinając chwilę, w której związała się Amerykanami. — Boli mnie trochę głowa! Skoro pani jednak koniecznie sobie życzy, proszę.
Maud puściła mimo uszów dość wyraźną aluzję i rychło znalazła się w hotelowym pokoju Pohoreckiej. Tam rozsiadła się wygodnie w fotelu, założyła nogę na nogę i wyciągnąwszy ze złotego etui cieniuchnego papierosa, zapaliła go i głęboko zaciągając się dymem rzekła:
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/87
Ta strona została skorygowana.