Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

Nie! — rzekł do Marysieńki. Pani obawy są zbyteczne! To zwykła ciekawość źle wychowanych Amerykanów... Może pani być zupełnie spokojna, co do tego, gorzej natomiast...
— Co gorzej? — podchwyciła jego słowa.
— Wszystko idzie jaknajgorzej — odrzekł, nie patrząc na Marysieńkę. — Choroba Gwiżdża się przedłuża...
— Przedłuża?
— Tak! Moi ludzie nie mogą zdobyć potrzebnych papierów... Prócz tego...
— Co, prócz tego?
Wazgird podniósł raptem na Pohorecką swe oczy. W oczach tych, które zazwyczaj patrzyły na świat wyzywająco i dumnie, malował się obecnie niekłamany lęk.
— Widziałem siwowłosą wiedźmę! — wyrzucił z siebie zduszonym głosem.
Marysieńkę aż coś poderwało na miejscu.
— Siwowłosą zbrodniarkę?
Gdzie?
— Tu!... Gdym zbliżał się samochodem do willi, zauważyłem ją... Chciałem ją zatrzymać, ale szybko znikła.
— Zdołała nas wytropić!
— Zdołała! A właściwie, oni zdołali! Mimo wszelkich ostrożności, zmiany nazwiska, zamieszkania w zapadłej dziurze! Niepojęte!...
— Więc nam grozi niebezpieczeństwo! — krzyknęła ze zgrozą Marysieńka.
— Nieunikniona śmierć! — rzucił wzruszonym głosem.
Tymczasem w numerze amerykanów odbywała się też niezwykła rozmowa.
Siedział tam rozwalony na kanapie Hopkins, obok niego Pani Carlson i wyczekiwali na kogoś z niecierpliwością.
Wreszcie, rozwarły się drzwi, a na progu ukazała się Maud.
— Cóż, udało się? — padły dwa jednobrzmiące okrzyki, ledwie ta zdążyła się znaleźć wewnątrz pokoju.
Amerykanka miała niezadowoloną minę, a oczy jej błyszczały gniewem.
— Ta Polka — oświadczyła, — jest chytra, niczem lis! Albo też nauczył ją opiekun, jak odpowiadać na pytania. Pomimo, że pod pozorem przyjaźni starałam się ją