się odsłonić, staje się odbiciem uczuć już nie pospólstwa, „ślepego rąk książęcych narzędzia“, ale tych właśnie przodowniczych warstw, które, jak to się mówi, pisały dzieje swojego kraju.
Przypatrzmy się bliżej tym uczuciom, mamy je tu bowiem wymotywowane rozumnie i głęboko, nie w postaci ślepego instynktu, jak u biernego tłumu, ale życiowego programu opartego na ich świadomości.
Jakaż więc była według Mickiewicza, ta świadomość wtedy na Litwie, tych przodowniczych warstw.
Że Niemcy i Litwini, to ogień i woda.
Że są oni gorszymi od niezgody nawet.
Że gniewnych Litwinów i Lachów ugłaskać można, ułaskawić węża, by „senne piersi niemowlęce, mosiężnym wiankiem obwijał bez szkody“, ich jednak przenigdy.
„Krzyżackiego gadu nie ugłaszcze,
Nikt ni gościną, ni prośbą ni dary”, —
bo choć wepchnęli gadowi temu w paszczę pogańscy Prusacy i książęta Mazowieccy, „ziem, ludzi i złota“ co niemiara, —
„On wiecznie głodny, choć pożarł tak wiele,
Na resztę naszą rozdziera gardziele“.
Zatem skoro tak jest:
„Napróżno się trudzi,
Kto naszych szczerze chce godzić z Krzyżaki,
Bo czy to z kniaziów, czyli z prostych ludzi,
Na całej Litwie nie znajdzie się taki,
Coby ich nie znał chytrości i dumy,
Nie stronił od nich, jak od krymskiej dżumy.
Coby nie wolał stokroć od ich broni,
Raczej śmierć w polu, niźli pomoc zyskać,
Raczej żelazo rozpalone w dłoni,
Niźli krzyżacką prawicę uściskać”.
A konkluzja tego wszystkiego?
Że gdy się ma z tak niebezpiecznym, z tak strasznym wrogiem do czynienia, nie można się kłócić z sobą, namiętności osobistej poświęcać publicznych spraw, myśleć tylko o sobie, bo: „Spólna moc tylko zdoła