nas ocalić“ bo na nic się nie przydadzą cząstkowe nad nim zwycięstwa, burzenie niemieckich twierdz i palenie ich mieścin, gdyż:
„Przebrzydły Zakon podobny do smoku,
Jeden łeb utniesz, drugi rośnie skoro
I ten ucięty rośnie w dziesięcioro”.
Czy Litawor, do którego posłowie krzyżaccy przyjechali, był przeciwnego co do Niemców zdania, czy uważał ich za druhów Litwy, nie wyczuwał dla swojego kraju niemieckiego niebezpieczeństwa? Mimo przeciwnie mówiące pozory, sądzę, na podstawie tego, co w poemacie znajduję, że zapatrywaniem swojem nie różnił się on w niczem od Rymwida, od tego wcielenia przodowniczej ówczesnej Litwy.
Opętany nienawiścią ku Witoldowi, zawarł on, jak sam powiada, przymierze z Niemcami.
„Ale ja z mistrzem pruskiego Zakonu
Tajemne zaraz związałem przymierze,
Aby mi swoje dał w pomoc rycerze,
Za co w nagrodę ustąpię część plonu“,
Ale zawarł je nie z pobudek sercowych, nizki interes był jego źródłem. Świadectw na to, mam aż do zbytku w poemacie.
Kiedy przychodzi do niego w nocy Rymwid, gdy się dowiedział o przyjeździe posłów i zaczyna rozmowę o Niemcach, o których niezawodnie nie jak o aniołach ziemi się wyrażał, „nic mu na to nie odpowiada“, nie obala jego twierdzeń, nie łagodzi wcale sądu, owszem doznaje nawet czegoś w rodzaju wstydu.
„To się rumieni, to wzdycha, to blednie.
Wydając twarzą troski nie powszednie“.
A gdy wreszcie dawszy mu rozkaz, by go rozbudzone wojsko czekało ledwie świt „na Lidzkiej ulicy, rzeźwo, zbrojno i zapaśnie“ uważa za stosowne otworzyć tajnię swojej duszy, to jedyne uczucie jakie ze słów jego o stosunku do Niemców odgadnąć mogę, jest uczuciem lodowatej dla nich obojętności.
Uważa ich za narzędzie w swoich rękach dla osiągnięcia poziomego celu, za coś w rodzaju płatnego naj-