Ale tłumiąc tę świadomość, nie zabijają jej one, nienawiść ku Niemcom drzemie z niemniejszą siłą na dnie jego serca. I zdaje się, że ten młody książę, po to tylko wyciąga rękę ku Krzyżakom, aby pokonawszy przy ich pomocy Witolda, wzróść w siłę dostateczną do porachowania się w przyszłości z nimi, za te krzywdy, jakie doznał od nich jego kraj, za tę nawet konieczność zmuszającą go, iż wbrew skłonnościom całego swego narodu, łączy się z nimi wstrętnym wszystkim sojuszem.
Tak się zdaje, a zdaje się tak na widok tego, co się dalej w tym poemacie dzieje.
Bo odprawieni przez Grażynę posłowie krzyżaccy, obrażeni do żywego za obelgę, jakiej nie doznali, „ni przy cesarskiej, ni papieskiej bramie,“ sprowadzają zastępy wojsk niemieckich na jego Lidę, i niespodziewanie wywiązuje się walka krwawa pomiędzy nimi a Litwinami.
I wtedy cóż następuje?
Litawor, snem głębokim spowity, w chwili kiedy padły pierwsze strzały, na ich odgłos budzi się, dosiada konia, i nie wiedząc co się stało, że jego sprzymierzeńcy niedawni przemienili się nagle we wrogów, uderza na nich z taką wściekłością, z jaką uderzyć tylko może człowiek, dyszący ku nim nie mniejszą nienawiścią jak ta, która rozsadzała Rymwidową pierś.
„Dobiega Niemców, między tłumem tonie,
Bitwy nie ujrzysz, ale zgiełk i jęki
Mają odgadnąć w jakiej walka stronie
I jak straszliwy piorun jego ręki”.
Otóż ten czterowiersz, mówi mi wszystko.
Mówi o tem, jakie rzeczywiście uczucia nurtowały książęcą pierś.
Że były to uczucia nie inne wcale jak te, któremi dyszała reszta w jego kraju serc.
Że w gruncie rzeczy nie różnił się on od tych najniższych tam wśród pospólstwa, i tego stojącego prawie na jednej z nim linji rycerstwa.
Że nienawidził w gruncie rzeczy Niemców — tak jak wszyscy.