Gdyby nam poeta ukazał go w tej furji przeciwko nim, w chwili kiedy jego żonę dosięgnął cios przeciwnika, możnaby ją położyć na karb zemsty za śmierć ukochanej, ale ten charakterystyczny czterowiersz i dodatkowe słowa, że gdzie się Litawor pojawił, „znikał szyszak, padał sztandar, a hufiec (nieprzyjacielski) tłoczył się i mieszał bezładnie,“ poprzedzają tę śmierć, więc jest ta jego furja dla mnie dowodem czegoś innego. Wyładowania nagromadzonej w jego duszy elektryczności, będącej nie czem innem, jak przygłuszoną chwilowo, przecież dyszącą w nim z żywiołową siłą nienawiścią, ku odwiecznym wrogom jego Litwy, Niemcom.
I ta nienawiść ku nim, łączy go z ogółem silną nicią uczuć jednakowych, i łącząc, nie czyni w niej wyjątku, nie brzmi w uszach fałszywym akordem i rozdźwiękiem.
A Grażyna, ta jak wielki poeta powiada: „z cór nadniemeńskich pierwsza krasawica“, uosobienie doskonałej kobiecości litewskiej?
I ona rozdźwiękiem mi tu nie jest.
Owszem, jest wcieleniem najwyższego poświęcenia, zrodzonego nie na czem innem właśnie, jak na tle tej powszechnej nienawiści.
Litawor tedy, opętany zawiścią ku Witoldowi, nie dał się Rymwidowi skłonić, aby „bez obcych mieczy rozeprzeć się z nim w polu“, aby z nim „wznowić umowę“. Gorąca krew unosiła go i zaćmiewała mu wzrok.
Klaśnięciem więc w dłoń, sygnałem dla służących by go przyszli rozbierać, pozbywa go się z komnaty, zniewala, by „wytrąbił ukaz i rycerstwo zgromadził“. Czyni też to on „znając powinność sługi“, ale za wygranę nie daje. Idzie do księżnej i otwiera jej swoje serce.
„Mimo to Rymwid mądry odgadywał,
Gdzie mu jedyne pozostało wsparcie:
Szedł więc i księżnej wynurzył otwarcie
Wszystko co widział i co przewidywał.
Jaka stąd dawnym zwyczajom obraza,
Książęciu hańba, narodowi skaza“.