W takich właśnie chwilach i okolicznościach takich, wybuchła w poemacie jedna z tych niezliczonych walk Krzyżaków z Litwinami.
Tym razem zwyciężyli Litwini.
Wiozą więc łupy bogate, prowadzą „tłumy brańców niemieckich, z powiązanemi rękami“.
Śród nich są dwaj, którzy w zgiełku bitwy „hufce niemieckie rzuciwszy, między Litwinów uciekli“.
Jeden z nich jest „młody i piękny“, drugi latami schylony, obaj są wcieleniem nienawiści ku Niemcom.
Pierwszy instynktowej, drugi wyrozumowanej.
Bo pierwszy z nich ma w pamięci takie fakta: Drewniane kędyś na Litwie wielkie miasto, śród niego dom jego rodziców z czerwonej cegły,
I takie:
Niespodziewany napad w nocy na to miasto, „wrzask który go ze snu przebudził, płomień po ulicach, iskry sypiące się gradem“ i „krzyk okropny: do broni, Niemcy są w mieście, do broni!“
I takie jeszcze:
Niemcy wpadają do jego domu, jeden z nich wypuszcza się za nim, dogania i porywa na koń.
Nie wie on, co się z nim dalej stało, ale pamięta, dobrze jedno.
Krzyk matki.
„Krzyk ten, ścigał mnie długo, krzyk ten pozostał w mem uchu
Teraz jeszcze, gdy widzę pożar i słyszę wołania,
Krzyk ten budzi się w duszy, jako echo w jaskini
Za odgłosem piorunu”...
Więcej z Litwy, więcej od rodziców on nie wywiózł. Ale wywiózł z niewoli daleko więcej. Szaloną ku Niemcom za ten ich czyn nienawiść.
To też choć odebrali mu oni jego litewskie imię Alfa, nadali niemieckie Waltera, pragnąc by stał się Niemcem, obsypali go pieszczotami, ochrzcili i kochali jak syna, nie potrafili przecież zetrzeć z jego duszy piętna litewskiego. Dostrzegłszy więc wśród nich w roli tłomacza, wajdelotę, „wziętego w niewolę przed laty“