Postawę tę uznano właśnie za treść i zaczęto pojmować Norwida, jako jakiegoś na Ajschylowską miarę zakrojonego dandy, jak gdyby cały sens jego twórczości nie w tem się zawierał, że wiarę swoją w pustce wobec życia chronił, lecz w tem, że życiu nie wierzył. Z człowieka, który wziąwszy w sobie ducha narodu gdzieś w międzyplanetarnej próżni dziejowej jak z równemi gadał z duchami narodów i wieków — uczyniono jakiego transcendentalnego George’a Brummela Norwidyzmem stało się zachowywać się wobec własnej polskiej rzeczywistości tak, jak gdyby należała ona do obcego, nic nie znaczącego życia, do zaprzeczającego nas Boga Pozorów.
Zdaje mi się, że ścisłą prawdą będzie, gdy powiem, że najbliższymi w tych czasach Norwidowi umysłami są Kazimierz Mokłowski i Stanisław Witkiewicz: równy tragizmem mu, choć nie spokojem ten jeden tylko skald i druid Stanisław Wyspiański. W Micińskim, — który piekła i nieba Norwidowskie nieustanną tęsknotą i rozpaczą przemierza, — samo napięcie patosu kryje, tragizm. Natężenie uczucia przesłania mu całość tragedyi: żyje w niej, nie obejmie jej w sobie.
Stosunek zaś przeciętnej młodopolskiej myśli do Norwida jako do poety pozaspołecznego absolutu, „rytmującego milczenie“ jest całkowicie typowym dla Młodej Polski wobec romantyzmu. Romantyzm był przezwyciężeniem rzeczywistości w tym sensie, że rzeczywistością było dla tych wygnańców oddarcie od kraju i niemoc: dlatego świat ich był poza światem, poza życiem. Światem, z którym zmagali się oni, który przezwyciężali, od którego ucisku wyzwalali się była niemożność żyć szerokiem pełnem życiem rzeczywistej społeczności polskiej. Teraz, gdy uznaje się
Strona:PL Stanisław Brzozowski - Legenda Młodej Polski.djvu/225
Ta strona została przepisana.