Strona:PL Stanisław Brzozowski - Pamiętnik.djvu/047

Ta strona została skorygowana.

Bernard, setki tysięcy innych żyją i żyli w dziedzinie niemożliwości dla nich ziszczonej.
To samo tu twarde prawo. Jest się lub nie jest. Ma się lub nie ma w sobie tego życia i takiego życia.



Francya XVII wieku, nieustannie powraca w moich myślach. Dlaczego? Być może w znacznej mierze dlatego, że jest to napewno świat inny od wszystkiego tego, co dzisiaj naszą inteligencyę zajmuje, że tu a priori jestem już zabezpieczony: mógłbym odpocząć. Nie potrzebowałbym zwalczać pokus polemicznych, nie byłoby ich. Być może, także instynkt trafnie mi mówi, że jest to przedmiot nie przekraczający zasadniczo moich zdolności. Myśl, racyonalizm, logika, analiza, dedukcya, kompozycya myślowa tu przemagają. Namiętność jest opanowana, jest jednak. Może też i vis medicatrix naturae: przedmiot ten stałby się dla mnie leczniczą szkołą myśli. Musiałbym znowu wrócić do dawnych nałogów myśli, gdy byłem jeszcze niewprawnym, naiwnym, ale sumienniejszym, niż kiedykolwiek, pisarzem. W Ideach spłaciłem dług wdzięczności Przybyszewskiemu[1], — może więcej niż to: uległem pokusie sentymentu i patosu stylowego, — może także pewne powiedzenie M. Limanowskiego[2] popchnęło mnie. W każdym razie ta sprawa ma i inne strony. Niewątpliwie Przybyszewski był tem dla mojej filozoficznej walki z sobą, com powiedział.

  1. W Ideach spłaciłem dług wdzięczności Przybyszewskiemu — patrz przedmowa do Idei, str. XV—XVIII.
  2. M. Limanowski, geolog, syn Bolesława Limanowskiego, przyjaciel autora i jeden z tej szczupłej garstki obrońców, która miała odwagę go bronić, a nie tchórzliwie umywać ręce.