pisarzów pozostających niejako na pograniczu, jak Dryden, jak Monti nawet, nie mówiąc już o Alfierim, bezwzględnie stawiają w mej myśli opór przeciwko szematycznemu klasyfikowaniu i przechodzeniu do porządku. Więc i Pope. Ale pomijam już to, pomijam, że powinniśmy nauczyć się odnajdywania osobistości poza przedmiotowymi nieosobistymi sposobami wypowiadania. Przecież taki Swift, poprostu wibruje namiętnością, przeraża skoncentrowaniem i intenzywnością osobistości. Jakim przepysznym okazem ludzkiej natury, jaką wspaniałą indywidualnością jest Dr. S. Johnson, dzięki nieocenionemu Boswellowi[1], który w rzeczy samej ma prawo do mojej przynajmmej wdzięczności, nie o wiele mniejsze niż Saint-Simon — mówię o ducu. — jak Cellini, Gozzi, i w każdym razie, choć zdala tegoż rzędu co Balzac. Ale tu o Byronie. Otóż: czy Byron był w tem samem znaczeniu romantykiem, co np Shelley, lub Coleridge. Nie. Shelley jest blizki Coleridge’owi. Byron prawie całkowicie obcy. Również Blake’owi. Byłoby dobrze doprowadzić do jasności to określenie romantyzmu, które teraz zarysowało się którejś nocy w moim umyśle. Ma ono analogię z Paterowskim — ale jest inne. Jest inne, ponieważ kwestyonuje w tych punktach, które dla Patera były stałe. Pater podkreśla interes treści, pierwiastek ciekawości, jako moment rozstrzygający. Sądzę, że intelektualizuje on. Nie w tym stopniu, w jakim mogą mniemać ludzie
- ↑ Dr. S. Johnson dzięki nieocenionemu Boswellowi — patrz przypis do str. 43.