— Czytam Harrisa o Shakespearze. Nie przeczytałem jeszcze nawet pierwszej części, ale już widzę to przynajmniej, że Harris ma przed oczyma pewną żywą i ludzką postać: że Shakespeare jest dla niego człowiekiem i to człowiekiem, którego on zna i rozumie, rozumie, w jaki sposób funkcyonuje ten umysł. Gdy idzie o Shakespeare’a już to nawet ma wielkie znaczenie. Zazwyczaj Shakespeare reprezentuje pewien mgławicowy stan duszy, na który składa się wynikająca z naszej słabości mitologizmu chwiejność i obłuda. Nie jest hańbą, nie jest winą, jest nawet rzeczą dodatnią, a przynajmniej zrozumiałą, że się nie rozumie Shakespeare’a. To przeświadczenie, że się tu ma prawo nie rozumieć, zostaje skwapliwie wyzyskane przez wszystkie leniwe i obłudne siły naszego estetyzującego intelektu. Tu mogą święcić tryumfy bez konieczności psychologicznego sprawdzenia wszystkie nasze estetyczne zabobony. Zazwyczaj nawet bardzo dzika teorya »twórczości«, musi wylegitymować się przez zarysowanie chociażby tez fantastyczne, jak wygląda taka twórczość, jako przeżycie psychiczne. Ale od czegóż Shakespeare, Dante, Homer — najlepiej jednak Dante albo Shakespeare (oczywiście vedyckie hymny mają jeszcze więcej zalet, ale nie posiadają niestety, jak dotąd w zbrutalizowanym i zamerykanizowanym Zachodzie, dość powagi): nie wiemy, jak się to dzieje, jak się to dokonywa, ale się dokonywa i dzieje np. w głowie Shakespeare’a lub Dantego.
Strona:PL Stanisław Brzozowski - Pamiętnik.djvu/123
Ta strona została skorygowana.