dzy mną a nimi? Dziesięć lat, dziesięć lat obiecuję sobie nieustannie, że wreszcie natrafię na żywy nurt, który wyniesie mię na swobodną przestrzeń. ***! Czy choćby na jedną chwilę rozumie on, czem jest dla mnie niemożność działania. Dość, już dość, gdyż trucizna tych refleksyi nie da się ubezwładnić przez wypowiedzenia.
20. II.
Biegeleisen właściwie zasługiwał by na solidną odprawę[1]. Jest on bardzo przekonany o poważnem znaczeniu jego argumentu z czasem dysypacyjnym. Jest to dość śmieszne. Czas dysypacyjny jest niewątpliwie inną, niż czas astronomiczny postacią unormowania stosunków między durée w nas, a różnemi durée poza nami. Należy on jednak do tego samego typu konstrukcyi, co i czas astronomiczny. Różność tych konstrukcyi jest tylko pięknem potwierdzeniem (ale już blizkiem powierzchni, drugorzędnem) widzenia rzeczy Bergsona. Chłopięta ze szkoły Twardowskiego[3] nazbyt są przeświadczone, że wiedza bywa solidną tylko u nich. »Grzeszy niewiadomością« wyraża grzeczne przypuszczenie pan Biegeleisen o Bergsonie. Filozof może nie znać wszystkich faktów — choć powinien znać ich jak najwięcej, ale jego zadanie zaczyna się dopiero na podstawie tej znajomości, jako wyczerpująca i wszechstronna eksperymentacya wewnętrzna. W tej specyficznie filozo-
- ↑ W ustępie tym autor reaguje na pierwszą część artykułu p. Dra Bronisława Biegeleisena, omawiającego książkę Brzozowskiego „Idee“. Była ona pomieszczona w XXIII. zeszycie lwowskich „Widnokręgów“ z 10 lutego 1911 i zajmowała się nie tyle „Ideami“ Brzozowskiego, ile zagadnieniem czasu u Bergsona, co było tem dziwniejsze, że „Idee“ bynajmniej nie opierają się na zasadni- czych poglądach Bergsona, wychodzą z założeń całkiem odmiennych, znacznie silniej uwydatniają wpływy Marksa, Kanta, Proudhona, Nietzschego, Sorela, lub choćby Feuerbacha, i częściowo Avenariusa, większa część zaś studyów, w skład „Idei“ wchodzących, powstała zgoła niezależnie od mody bergsonowskiej, na grubo przedtem, zanim Bergson stał się głośnym, i zanim Brzozowski, co prawda pierwszy w Polsce, zaczął się nim interesować. Krytyka bergsonowskiej intuicyi czasu, przeprowadzona choćby nawet istotnie w sposób niezbity i przekonywający, nie tylko zgoła zachwiać nie może podstawowych założeń i wątków myślowych Brzozowskiego, ale wogóle porusza się już a priori na całkiem innej płaszczyźnie zagadnień. Cóż dopiero krytyka, której się zdaje, że podkopuje fundamenty „Ewolucyi twórczej“ przeciwstawiając bergsonowskiej analizie pojęcia czasu fizykalną zasadę względności czasu i ostwaldowski czas dyssypatywny w zjawiskach katalizy chemicznej! Argumenty swe, mające rzekomo doszczętnie zatrzeć wykazywaną przez Bergsona różnicę między pojęciem czasu, mniejsza o to czy astronomicznego, czy dyssypatycznego, w nauce a konkretnem, psychologicznem przeżywaniem czasu, p. dr Biegeleisen z małemi zmianami dosłownie powtórzył w ostatnich czasach znów z tryumfem w studyum swem „Uśmiechy Sfinksa“. (Warszawski „Sfinks“, za czerwiec i lipiec 1913). Całe szczęście jednak, że nie zdaje się, aby Bergson ze wstydem musiał ustąpić z placu boju przed p. dr. Biegeleisenem, którego polemika ujawnia całkowitą nieczułość na istotną, jakościową różnicę między abstrakcyjnem ujmowaniem czasu w nauce, choćby nie był on jednorodny, niezmienny i wspólny dla wszystkich zjawisk, a tem co jest trwaniem w świadomości człowieka. Ani w Pamiętniku, ani w listach Brzozowskiego nie znajdujemy wzmianki o drugiej części artykułu p. dr. Biegeleisena o „Ideach“ drukowanej w zeszycie „Widnokręgów“ z 15 marca 1911 r., a zatytułowanej „Metoda dzieła“, lubo metod ujmowania zagadnień przez Brzozowskiego (choćby zasadniczej metody materyalizmu dziejowego) zgoła nie dotyka, a zajmuje się przeważnie stosunkiem filozofii do nauki, poruszanych w Ideach tylko w jednym z trzynastu studyów, pisanym jeszcze w 1903 r., zatem w czasie, kiedy i Brzozowski o Bergsonie jeszcze nic nie wie i w Europie jest o nim jeszcze głucho. Natomiast w ostatnim Brzozowskiego liście do mnie z 21 kwietnia 1911, na dziewięć dni przed śmiercią pisanym, znajduję jeszcze taki ustęp: »Pisała w kartce S. P., że powinienem się cieszyć, ponieważ mojemi książkami zajmują się pisma »naukowe« i literackie. Jakież to są w Polsce pisma naukowe? Biegeleisen z Widnokręgów przecież nie jest zdolny sprawić żadnej emocyi — zauważyłem tylko, że Irzykowski jest w stanie chronicznej irytacyi i nie wszystko, co pisze on, jest nawet sprawiedliwe. Zresztą oddzielne tylko numery »Widnokręgów« mię dochodzą.
- ↑
- ↑ Chłopięta ze szkoły Twardowskiego — patrz odsyłacz na str. 203.[2]