wnętrznych i tej potrzeby, która prowadzi do ich zdobywania. Gdy wchodzą oni do filozofii — przestają być artystami, poetami, obywatelami, historykami, ludźmi. Potem załatwiwszy się w odpowiadający takiemu zacieśnieniu karykaturalny, biurokratyczny sposób z filozofią, wracają do życia.
Poezya Shelleya istotnie jest fenomenem trudnym do scharakteryzowania. Wątpię, czy istnieje tu coś poza stopniem niejasnej tendencyi. Ani Wordsworth, ani Coleridge nawet, ani Lamb (pomimo ciasnej sfery), ani tembardziej Blake nie mogą być porównywani pod względem głębokości i jedności z Shelleyem bez wielkiej dla tego ostatniego ujmy.
Trzeźwa, analizująca myśl dokładnie zdaje sobie sprawę, jak przypadkowo, historycznie i zewnętrznie uwarunkowanym jest tworem taka kategorya klasyfikacyjna, jak romantyzm. Zewnętrzna historya tego terminu byle tylko z odrobiną w głąb sięgającego krytycyzmu, oraz zmysłu i zainteresowania psychologicznego, przeprowadzona — byłaby niewątpliwie najlepszym wstępem do filozoficznych roztrząsań. Historya prawdziwa, rzetelna, odtwarzająca proces jest celem znowu tego przejściowego filozoficznego stadyum. Ale czy to wszy-