Brzozowski marzył o cyklu utworów dramatycznych, któreby w kształty żywe wcielały jego idee historyozoficzne, coraz pełniej krystalizujące się w ciągłych rozmyślaniach nad tragedyą dziejów polskich. W maju 1910 r. zwierzał się z tem w liście do swego nakładcy.
»Nie wiem — pisał — czy pod wpływem czytania poetów angielskich, czy też istotnie anch’io sono pittore, co parę lat budzi się coś we mnie, teraz znów przepływają mi fale myśli po mojemu obrazowych, a że naogół pochlebiam sobie, żem pewnej dojrzałości dosięgnął i nie liczę, aby duch sam sobie za mnie myślał i układał, więc sądzę, że tym razem będzie z tego coś poważniejszego, niż dotąd. Oddawna już czuję, że cała moja robota życiowa będzie w znacznej mierze stracona, jeżeli nie uda mi się wniknąć głębiej w organizm naszej przeszłości i dowieść nie argumentami, lecz konkretnem przedstawieniem jej, że ma ona inne znaczenie, niż te, które się w niej z innych punktów widzenia dostrzega. Jest dla mnie prawdą filozoficzną, że nie tylko wybieramy sobie swą historyę, lecz tworzymy ją, ilekroć dzięki naszym myślom stają się czemś innem jej te lub inne wątki: niewątpliwie ta wielka myśl działała nieustannie na dnie twórczości Wyspiańskiego, ale jego organizacya artystyczna była tak przedziwnie skomplikowana, takie tworzyła zakręty czarnoksięzkie dla jego ciekawości artystycznej, że niewątpliwie (niech mnie bóstwa śmieszności strzegą przed myślą porównywania siebie z nim) twarda i umysłowa budowa własnego dzieła dochodziła do niego samego jakby z ukosa. Żeromski