Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

jaką ona tam była wszystko jedno — zabili, musieli zrobić rewolucję, mimo całego poprzedniego zatarcia walki klas.
Benz: A czemuż wasz Bóg na to pozwala. Nie rozumiecie, że u nas to jest sztuczne — mówię o tym pseudo-fordyźmie — a tam było naturalne, bo ich społeczeństwo było młode. I jeśli będzie u nas rewolucja, to zrobią ją za nas chińczycy, ale nie my. Bo my sami z siebie nie potrafimy zrobić nic —
Tengier: Kto „my“? Żydzi?
Benz: Panie Tengier: Żydzi jeszcze nie pokazali swojej marki: mówię o polakach, jako polak. Che, che.
Tengier: Żydzi może opanują chińczyków, cha, cha!
Benz: (Do Bazylego.) Jak słucham tych potwornych baliwernów, to zdaje mi się, że nie żyję w XX-tym wieku. Ja nie będę starał się niczego wam udowodnić, bo wy dowodów nie przyjmujecie. A przytem to jest blaga, że ty, Bazyli, wierzysz we wszystko, co mówisz. Gdyby można było położyć jedną na drugą wiarę prawdziwego katolika i twoją, toby dopiero się okazało, czem jest ta twoja. Ani Bóg twój, ani Chrystus, ani Matka Boska nie jest dla ciebie tem, czem są dla prawdziwie wierzącego. Ty świadomie dopuszczasz kompromis — to nieprzystawanie tych figur jest dowodem. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo różnisz się od prawdziwego katolika, już nie samemi dogmatami, ale mechanizmem twojej psychiki w tych sprawach.
Kniaź Bazyli: To, co ty bierzesz za kompromis, to tylko rozwój myśli w obrębie katolicyzmu. To jest nauka żywa, a nie zbiór martwych dogmatów.
Benz: Otóż w tem grubo mylisz się. Wszelki ewolucjonizm, jeśli chodzi o prawdy absolutne, o racjonalizm wogóle jest nonsensem. To już jest obrona nie religji samej, tylko instytucji, którą ona wytworzyła. Instytucji chce się