Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDŁAWDZIEWICZENIE




Zaraz po wyjściu Tengiera i Zypcia z chaty (Afanasol został na noc u księcia) stało się na dworze coś strasznego. „Tak dłużej być nie może“ — powiedział sobie Tengier i zaczął mówić tak do swego pupila: [a było to nad wyraz wstrętne dla nich obu — cóż robić.]
—...Zypku — [fala odwilży, jako refleks wzdymającego się wiosennego huraganu, przewaliła się przez las. Z hukiem zwalały się wszędzie zwały mokrej już okiści.] — Zypku, będę mówił z tobą otwarcie. Ty nie wiesz jeszcze jak okropne jest życie. Nie w tem banalnem znaczeniu, naprzykład dla urzędnika, który stracił posadę, czy syna organisty, który musiał się ożenić z chłopką, aby stworzyć swoje pośmiertne rzeczy. — Zaśmiał się i apetyt potworny na wszystko zalał go po brzegi, jak głodną świnię przed śmietnikiem, wielkim niby krater Kilimandżaro. Żądza czystości i wzniosłości, tej możliwej jedynie po dokonaniu jakiegoś [jakież miał pod ręką możliwości, jak nie te pseudohomoseksualne uwiedzeńka?] wysokiej marki świństwa, ukłuła go boleśnie w podsercowe okolice. Skóra stała się bolesna z niedosytu, jak w gorączce. Widział siebie w lustrze podczas mycia się — suchą nóżkę, tę lewą, wdzięczną jak u młodej kózki i prawą, normalnie chamską i obojczyki wystające i zapadłe „solniczki“ i „chrystusową“ (tak mówił pewien sentymentalny knociarz) klatkę piersiową z małpiemi długiemi rękami po bokach i inne części, wielkie jak u nosorożca, chorego na słoniowaciznę. Takim właśnie sięgnąć