Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

nił czegoś tak okropnego, że już potem życie byłoby nie do zniesienia! Ja ci powiem w tajemnicy, że chce mi się czasem wyrżnąć w pień całą rodzinę. — („Ależ to obłęd“ — pomyślał Zypcio ze strachem. — „On gotów mnie tu...“) Tamten mówił już spokojniej: — Ale nerwowcy nie warjują podobno nigdy. Wiem, że tego nie zrobię, ale zamiast tego muszę mieć jakiś ekwiwalent. Bechmetjew badał mnie — nie znalazł nic złego. I nagle w tę burzę, rozumiesz — zaczął znowu tamtym tonem — spokój wchodzi taki, że wszystko martwieje w podziwie nad bezsensem wszelkiego ruchu i ja stoję między dwoma zwałami dziwności w sobie, zwykłemi, jak ściany w mojej chałupie i nie rozumiem, że przed chwilą wyć mogłem ze strachu i zdziwienia. I gdybym wiedział, że to jest właśnie prawdą, a nie takiem samem omamieniem jak eter, kokaina i haszysz, których się wyrzekłem, przysięgam ci: dla jednej chwilki takiej jabym zniósł tysiące, nie dziesiątki lat cierpień i modlił się do byle czego o sekundę takiego objawienia, aby choć umrzeć tam, a nie w tym okropnym świecie okrutnego przypadku. Ale napewno nie wiem — „O, gdyby to było prawdą“ — rzekł w Genezypie dość obcy mu „dorosły“ człowiek, który zjawił się w nim poraz pierwszy tydzień temu, w czasie odczytywania maturycznych wyników, kiedy ten pierwotny, „nędzny dzieciak“, jak go znowu nazywał ten nowy, wiedział o tej prawdzie napewno. Jakiej? No to, że bbb... — że jak mówi Wittgenstein: „wovon man nicht sprechen kann, darüber muss man schweigen“. To wszystko, o czem się tomy pisze bez skutku już od dwóch tysięcy lat i co nareszcie w uniwersytetach zabronionem zostało na zawsze. Nie wiedział jeszcze Genezyp czem są narkotyki. (I nie dowiedział się nigdy.) Tengier wiedział i bał się jak ognia fałszu, wiedząc też jak cienkie przepierzeńko oddzielało te dwa bliźniaczo podobne, (jak dwie martwe natury nieboszczyka Fudżity, jakby powiedziała księżna) róż-