bywałem dotąd napięciu jadowitości; to lubieżne kłamstwo, w którem ludzie tarzali się ze łzami w oczach, jak psy w ekskrementach — to wszystko było wprost straszne. Ale mało kto zdawał sobie z tego sprawę — w każdym razie nie Genezyp i nie książe. Ludzie wiedzący kryli się gdzieś w ostępach czterech stołecznych miast, a może nawet w zwartych pozornie bataljonach, szwadronach i baterjach generalnego kwatermistrza. Na wsi nie rozumiał oczywiście nikt nic — chłop to beznadziejnie martwa rzecz, materjał dla idejowego zaśnięcia dla mdłych demokratów, tych wygodnisiów społecznych, chcących na zakłamaniu się „wielkiemi“ ogólnoludzkiemi idejami, zbudować miły światek wyzysku i grabienia obałwanionych duchowemi dostojeństwami i pseudo-dorodziejstwami pracowników. Zapchać mu tak brzuch, aby to robocze bydlę zapomniało, że jest i może być człowiekiem. Dobrobytem uśpić wyższe duchowe aspiracje i wewnątrz spętanych piorunów uwić gniazdko swego małego używańka, trochę wyższej marki niż tych zwierząt — ot co. Tak myśleli jedni, a inni, ukazając na ciągły spadek produkcji i wzrastającą pod płaszczykami wielkich idei (tych wielkich naprawdę) nędzę robotników w państwach bolszewickich, twierdzili, że innego wyjścia jak faszyzm niema i być nie może. I gdzie tu racja i czy wogóle o racji może tu być mowa? Czy to pojęcie ma sens w stosunku do tej klasy problemów?
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.