Podał rękę Genezypowi i spojrzał mu głęboko w oczy. Miał oprawę księżnej, a kolor czarno-bury starego. Genezyp zadrżał. Zdawało mu się, że tam, w głębiach tych kłamliwych gałek, które niewiadomo czemu uchodzą za „zwierciadło duszy“, ujrzał swoje najtajniejsze przeznaczenie: nie wypadki same, tylko ich najgłębszą esencję, nieodwracalną istotę. Zatrząsł się w dzikim strachu. Niewiadomo coby dał w tej chwili, aby odwlec chociaż trochę mający nadejść moment stracenia niewinności, jeśli już o całkowitem uniknięciu tego nie można było marzyć. W takich to chwilach młodzi ludzie zostają czasem księżmi, lub wstępują do klasztorów na mękę całego życia. Teraz dopiero „na ratunek“ (jak Bóg) przypomniał mu się chory ojciec, może umierający w tej chwili, a może już umarły. Aż mu się nareszcie przykro zrobiło, że dopiero teraz... Cóż robić? Jest się choćby w niekontrolowanych myślach swych, takim, jakim się jest naprawdę i nie trzeba żałować tej odrobiny swobody, jaką się ma w tem potwornem więzieniu, jakiem jest świat i sam człowiek dla siebie. Na dworze dął orawski wicher, przeciągle podwywając w kominku i wokół węgłów pałacu. Zdawało się, że wszystko pręży się i wydyma w straszliwem napięciu, że meble puchną i szyby lada chwila wylecą pod ciśnieniem tłoczącej je, niewiadomej siły. Czekanie, zmieszane ze strachem, rozprężało się we wnętrznościach Genezypa, jak kulka waty ugniecionej z tłuszczem we wnętrznościach szczura — (jest taki dziki zwyczaj zabijania tych nieszczęsnych stworzeń, dla których nikt nie może mieć współczucia.) Już nie mógł znieść tego stanu, a jednocześnie zrobienie najlżejszego ruchu wydawało się absolutną niemożliwością — a cóż dopiero tego „mouvement ridicule“, — (o którym słyszał) — i to w takich warunkach! Nic nie było chyba potworniejszejszego dla niego w tej chwili nad stosunek płciowy. I on będzie musiał to zrobić — to w to i tak dalej. To coś nie-do-uwierzenia! Z nią!! Ah —
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.