nąć w tej chwili cały świat, a nietylko tego dzieciaka, dzieciucha, dzieciątko, tego chłopczyka, chłopysia, chłoptasia, tego ślicznego aniołka, już zbyczonego od męskości, który miał coś tam dla niej w spodeńkach — coś miękkiego, nieśmiałego, biednego, co za chwilę wstanie groźne jak palec przeznaczenia na burzliwem, letniem niebie, przepojone nim samym (jego duszą nawet) i zmiażdży ją (to i on sam razem — o niepojęta dziwności tej rozkoszy), zabije, zniszczy i będzie się pastwić krwawym jak jej serce niedosytem, aż rozszarpie ją i samego siebie w haniebnym, upakarzającym i tryumfalnym (dla niego — sprawcy tej piekielnej frajdy) spaźmie orgazmu. Cóż mężczyźni wiedzą o rozkoszy! Oni, którzy robią co chcą, pośrednio zaledwie uświadamiając sobie, że to ta, jakaś ona, potęguje biernie rozkosz tę do szału, tem, że jest taką, a nie inną — poza drobnemi jakiemiś uczuciami. Ale nie wiedzą nędzni czem jest czuć w sobie we wnętrznościach własnych zgnębionego, upodlonego, a jednak wielkiego i potężnego prawdziwego jej sprawcę. To on to ze mną robi, jest tam — ta bezsilność poddania się obcej mocy, to jest dopiero szczyt. I do tego jeszcze poczucie upadku tamtego bydlęcia. „Ach nie, ja tego nie zniosę, ja zwarjuję“ — szepnęła, rwąc się w strzępy od żądzy, ogarniającej całe ciało, na które ten bałwan nie śmiał spojrzeć jak zdobywca. Tak to sobie wyobrażała biedna Irina Wsiewołodowna. A jak się stało naprawdę? Lepiejby o tem nie mówić wcale. I możnaby nie mówić, gdyby nie pewne rzeczy, które dowodzą jednak, że tak będzie lepiej.
Teraz dopiero naprawdę poczuł Genezyp sens swego popołudniowego przebudzenia się z dziecinnych snów. (Poraz który?) Nieskończone są kondygnacje duszy ludzkiej — trzeba tylko umieć brnąć nieustraszenie w głąb — albo się zdobędzie swój własny szczyt, albo się zginie — w każdym razie nie będzie to psie życie miernot, wiedzących zaledwie
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.