słońce, kiedy im (i jemu) było tak źle... A była w tem na dnie jakaś wstrętna przyjemność... Skończyło się spazmatycznym płaczem i ciężkim nerwowym atakiem. Trzy doby prawie nie spał wtedy Genezyp. Dręczyły go potworne koszmary. Widział siebie jako szarą małpę, ocierającą się o klatkę i nie mogącą dostać się do innej podobnej małpy. Ta druga miała coś dziwnego: czerwone to było z niebieskiem i okropne nad wyraz. Nie pamiętał, czy widział to naprawdę. Zlanie się w jedno dławiącego bólu w piersiach z przeczuciem jakiejś zakazanej, wstrętnej rozkoszy... Tą drugą małpą był również on sam, a jednocześnie patrzył na siebie z boku. Jakim sposobem się to działo, nie pojął nigdy. A potem olbrzymie słonie, leniwe wielkie koty, węże i smutne kondory — wszystkie stały się nim samym i jednocześnie wcale nim nie były. [W rzeczywistości widział tylko przelotnie te stworzenia, kiedy wyprowadzano go innem wyjściem, rzucającego się, w suchych łkaniach]. W jakimś dziwnym świecie zabronionych mąk, bolesnego wstydu, ohydnej słodyczy i tajemniczego podniecenia, przebywał te trzy dni, leżąc przytem najwyraźniej w swojem własnem łóżeczku. Kiedy się ocknął po tem wszystkiem, słaby był jak flaczek, ale zato nabrał słusznej pogardy do siebie samego i wszelkiej słabości wogóle. Coś się w nim zacięło przeciw niemu samemu — był to zarodek świadomego tworzenia się siły samej w sobie. Marnotrawny stryj, zakała rodziny, rezydent ludzimierski mówił: „Ludzie dobrzy dla zwierząt bywają potworami w stosunku do bliźnich swoich. Zypka trzeba chować ostro — inaczej wyrośnie z niego monstrum“. Tak też chował go później ojciec, nie wierząc zresztą zupełnie w dobre wyniki tej metody — czynił to, z początku szczególniej, jedynie dla własnej satysfakcji. „Znałem dwie panienki z t. zw. „dobrego domu“, wychowane w klasztorze — mawiał — Jedna była k..., a druga zakonnica. A ojciec obu napewno był ten sam“.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.