czuł, że życie to jednak jest coś. Ona czuła to samo, ale na krawędzi śmierci, gorzej: śmierci za życia. A tamten byczek rozszalał się na dobre i sycił śmiertelne żądze: swoją i jej, stopione w jedno bezdenne morze szaleństwa. — (Jej, „schodzącego w grób starego pudła“, jak mówił sobie potem, walcząc ze swemi dla niej uczuciami.) Teraz była dla niego wcieleniem istoty życia: bezczelnej, gołej, aż prawie odartej ze skóry. Niewyrażalne wyrażało się w tem zlewisku świńskich, aż do metafizyczności, rozkoszy. Potem przeszli na łóżko i ona zaczęła go uczyć. A on od tej nauki spiętrzał się w sobie i walił się potem w dół i już nie wiedział czy żyje naprawdę w tem piekle zgadywanych najbardziej utajonych pragnień, które ona wywlekała z niego jak kiszki z bydlęcia, w tem djabelskiem rozszerzaniu się horyzontu najwstydliwszych, nie-do-przyznania się, pomysłów, myśli-pająków, czy polipów. Aż wreszcie runął ostatni raz w tę otchłań i teraz już na dobre. A ona, ta „demoniczna“ Irina Wsiewołodowna, o której potworne plotki przerastały wszystko, co dotąd naplotkowane wogóle było, (a nawet być mogło?) całowała, brudną oczywiście w pewnym sensie, rękę młodzika, który nawet nie wiedział czy jest już warjatem, czy nie, pogrążony w nieme rozpamiętywanie przeżytej lubieży. Był prawie unicestwiony, ale zmęczenie to było rozkoszne jak nieznany narkotyk. Z dumą i tkliwością gładziła księżna jego miękkie, jedwabiste włosy i wdychała ich miodowy zapach, przymykając oczy jak zasypiający kot.
Była godzina ósma. Gdy leżeli jeszcze w łóżku, nie mając siły na rozstanie, pokojówka, śliczna ruda dziewczynka, wniosła śniadanie, składające się z baranich kotletów, jaj z szynką, wędzonych ryb, poridge'u, białej kawy i świetnego koniaku. (Księżna afiszowała się z piękną służbą kobiecą, śmiało afrontując niebezpieczeństwa porównań. Zato co do przyjmowania „pań“, panowały u Ticonderogów ścisłe re-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.