Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

w tych czasach). Aż nareszcie stał się cud na ziemi: zjawił się Dżewani, wielki wysłannik Murti Binga... Miał jeszcze inne antydoty kwatermistrz — ale o tem później. Wiedział o tem wszystkiem powierzchownie „marchese“ Scampi, ale jego polerowanej główki nie czepiała się żadna dziwność wyższego rzędu — „typical polish and polished excremental-fellow“ — jak go nazywał angielski kolega Lebaca, Lord Eaglehawk. Międzynarodowa banda ta dawno już „mierziła“ Kocmołuchowicza. Ale czekał odpowiedniej chwili z cierpliwością prawdziwie silnego człowieka, sam nie wiedząc właściwie nic co miało nastąpić. W tych czasach umieć czekać było największą sztuką. Tylko te myśli, te „dżywne“ myśli... Nie mógł się im opędzić kwatermistrz i chwilami czuł jak ktoś w nim myśli za niego (nie pojęciami, ale obrazami raczej) i dochodzi do nieodparcie narzucających się wniosków. Czasem nawet zupełnie wyraźnie uświadamiał sobie obecność kogoś drugiego w pokoju, w którym on sam jeden jedynie był napewno. Zaczynał mówić coś, aby przekonać tamtego i przekonywał się, że niema i nie było nikogo i że on sam nie wie właściwie co mówił. Obrazy rozwiewały się i znikały, nie pozostawiając żadnego substratu, swądu czy osadu, po którym możnaby poznać treść tych tajemniczych kompleksów podpojęciowej sfery świadomości. Bechmetjew radził jechać choćby na mały urlop do Żegiestowa do sanatorjum potomków słynnego doktora Ludwika Kotulskiego, ale czasu nie było na to ani sekundy. Ha — gdyby wiedzieli o tem wrogowie i niedowiarki! Już — znowu łóżko księżnej Ticonderoga. Genezyp podmyśliwał dalej skrycie, schowany pod kołdrą. (Buchało zwierzęce gorąco i niesamowite, drażniące zapachy, ale teraz nie podniecało go to już zupełnie — czuł się tylko mężczyzną, takim prawdziwym bykiem, „panem“ i dżentelmanem i nie czuł jak jest w tem wstrętny i niesmaczny.) Mimo to wstydził się bardzo, że ten