mojego życia — w polityce jestem już do niczego. — Zypciowi zachciało się szalenie przeciwstawić siebie tej bandzie cieni, „tańczących swój makabryczny taniec na cielsku uśpionej Polski“. Jeszcze nie wiedział kim będzie, choć noc ta dużo dała mu w tym kierunku samouświadomienia. Ale ładny pejzażyk i małe uczuciątka i wstyd dziecinny i prężąca się napoczęta męskość, a nadewszystko to poczucie, że on jest stąd-dotąd i choćby pękł nie przekroczy pewnych granic, nie były jeszcze dostateczną podstawą do bardziej określonych działań. Czuł dziwny zamęt (innego gatunku niż poprzednie) (ktoś przemeblowywał mu głowę bez udziału jego woli) i jakby wszystko było nie to (ale inaczej niż dawniej: była w tem utajona groza — jakby świat cały, odrzeczywistniając się mógł się zamienić w potwora ze snu, którego potworności znieść nie można — tylko tam można się obudzić, a tu cały świat i — pozostaje chyba śmierć, albo jeszcze „chybiej“ to coś, o czem Zypcio słyszał i czego nie rozumiał, a jednak bał się tego, nie wiedząc czem to jest: obłąkanie. Widział kiedyś epileptyka na ulicy i pamiętał ten strach swój wiążący się z zoologicznym ogrodem i dziecinnym onanizmem, strach połączony z przyjemnością prawie płciową: jakby jądra łaskotane od środka unosiły w górę ciało, pozbawione zmysłu równowagi: — podobnego wrażenia doznawał na wysokich wieżach i balkonach, mimo, że w górach nie bał się ani trochę.) Od świata oddzielała go jakaś przezroczysta, a nieprzezwyciężalna zapora tej groźnej dziwności — wszystko wydawało mu się przez nią zlekka zdeformowane, ale gdzie i w czem była ta deformacja nie można było się dopatrzeć. Czem przebić te zwały gęstego jak smoła a nieuchwytnego oporu; jak zobaczyć to coś prawdziwego (musi gdzieś być coś takiego, inaczej świat jest świństwem i możnaby go Bogu odrzucić jak brudną ścierkę, której się nie chce dotykać — ale za to jest kara śmierci) poza tą trójką widm — nie: czwórką —
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.