wyjściowym labiryntem w obcej im pustyni życia. Świat skurczył się do małego skrawka jakiegoś więzienia, które mogłoby być aktualną nieskończonością (przestrzeń jako forma ograniczenia! — czy nie za wiele pragnął swobody ten mały?), a wewnątrz rozrastało się coś bezimiennego, brzemiennego i niezmiennego (martwa twarz „ołowianego trupa“ ze snu) coś fatalnego jak wypuszczona z lufy kula i systematycznego w swych niezachwianych funkcjach, jak rotacyjna maszyna naprzykład. Zypcio czuł, że teraz sformował się, skrystalizował w pewnym systemie i wszystko cokolwiek dalej być mogło, (najdziksze nawet rzeczy) będzie funkcją zdobytego w tym czasie, zresztą zupełnie mimowoli, stosunku do życia. Jaki był ten stosunek pojęciowo określićby nie mógł, Ale czuł go w swojem własnem spojrzeniu na przelatujące obłoki, w smaku jakiegoś owocu, w sposobie przeżywania strasznych chwil rozdzierającej sprzeczności, gdy walczyły w nim dwa uczucia do księżnej, rozdwojonej na dziką rozpustnicę i pseudo-matkę.
W niej walka odbywała się także i to w zupełnej odpowiedniości do stanów duszy kochanka, raczej „kochaneczka“ czy przyjemniaczka. Z początku poddawała się „matczynemu roztkliwieniu“ (co za ohyda!) zupełnie. Uczyła go używać siebie i potęgować nikłą i nędzną swędzeniowatą przyjemnostkę elementarną do granic metafizycznego bólu i zaświatowej ponurości objawień ostatecznych, poza któremi była już tylko śmierć, jedyna wybawicielka z rzeczy zbyt głębokich. Ale za prędko rwał Genezyp w przyszłość i, mimo że on sam nie zdawał sobie dokładnie z tego sprawy, ona za niego czuła, w pewnych jego ruchach, spojrzeniach i bezmyślnie okrutnych powiedzeńkach, czające się zblazowanie i przesyt. Scampi i stary książę ostrzegali ją często przed niebezpieczeństwami tej ostatniej miłości, namawiając dla jej (a nawet i jego) dobra, aby przeszła na system lekkiego choćby demonizmu. Jakże
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.