kochali obaj tego potwora, a przez to i „niedoszłego piwowarka“, jak nazywano Genezypa w pałacu Ticonderoga. Długie godziny trawiła księżna na rozmyślaniach, aż wreszcie postanowiła zdobyć się na kompromis w imię celów wyższych: zachowania uczuć Zypcia w pierwotnem natężeniu i zrobienia z niego „człowieka“(?), według pojęć panujących w ich domu: to znaczy: bezidejowej kanalji, społecznego pasożyta z maksymalną ilością przyssawek, a-metafizycznego używacza, jednem słowem świństwa. Twierdziła, że sama nieszczęśliwą była przez nadmiar utajonego mistycyzmu i tępiła objawy takie u synów bezlitośnie. Jako ta pseudo-mama nie dokonałaby niczego: mogła być chyba tylko opuszczoną i skazaną na zgnicie w rozpaczy, w ropnych wydzielinach zranionej ambicji. Na tym bubku prześlicznym kończył się dawny świat — o tem wiedziała napewno.
Genezyp nie wiedział czem jest zdrada i zazdrość. Były to dla niego słowa prawie-że pozbawione znaczenia. Ale kiedy chwilami zbyt przerażała go potęga tej baby w stosunku do jego wewnętrznych materjałów, przewaga jej sił czysto choćby nerwowych i doświadczenia, znajdował pociechę i podporę w uświadomieniu sobie takiej prawdy: „a jednak ona jest stara“. [To było podłe i tego nie przeczuwała nawet Irina Wsiewołodowna. Wogóle nie wszystkie środki obrony mężczyzn znają kobiety (nawet te najmędrsze i najgorsze) i nikt uczciwy, należący do bloku męskiego, demaskować ich nie będzie.] Mógł sobie to Genezyp na dwa sposoby tłomaczyć, zależnie od tego, czy był w danej chwili w stanie potęgi, czy też słabości. Albo mówił sobie: „jednak ona jest jeszcze dość młoda, a w każdym razie trzyma się świetnie“, gdy, po gruntownem nasyceniu się, czuł pewne upokorzenie z powodu jej wieku — szczególniej rano, przy kawie, pitej we wspaniałem, byłem małżeńskiem łożu Ticonderogów. Były to myśli oczywiście nieszlachetne i wolałby
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.