rzenie w zakulisową technikę teatru tak zwanej miłości. Bo te idealne małżeństwa, te pary z sarkofagów czy ołtarzy, te niezłomne charaktery, kryją przeważnie także brudną kuchnię „od tyłu“, w której bezwstydny djabeł przyrządza swój czarodziejski lek na beznadziejną nędzę istnienia, albo też wytwarza jeszcze bardziej deformujący życie narkotyk: fałszywą cnotę. Brrr... Na tych rusztowaniach rozpinały się nikłe pozornie subtelności uczuć, które w przyszłości zaważyć jednak miały na wszystkiem, ciągnąc w otchłanie podświadomych zbrodni te zatrute od samych podstaw, rozłażące się mózgi. Jakże wstrętna jest djalektyka uczuć i jak ohydne implikuje techniczne środki działania. A bez tego co? Krótkie spięcie zupełnego nonsensu i śmierć. Dobre to było w dyluwjalnych jaskiniach, ale nie dziś. I to takiemi rzeczami mogli się zajmować ludzie „wyższych warstw“, kiedy z za horyzontu przeznaczeń ludzkości wznosiły się potworne wizje usymbolicznionych przyszłych czasów. Tylko niektórzy to widzieli i też pili, jedli i obłapiali i bawili się w przerwach. Nawet najwięksi działacze, może ci więcej jeszcze, bo przecież musieli „choć trochę“ odpocząć po straszliwych napięciach pracy codziennej. A tłum pospolitaków tego nie lubi, jak naprzykład twórca rewolucji ma dziewczynkę — (jak ma żonę z którą się męczy — wszystko dobrze). Durnie nie rozumieją, że on musi też zabawić się, by potem tarzać się z natchnieniem po cielsku historji i ryć swoim mózgiem jak ryjem drogi przyszłości: „Oh — qu’est ce qu’on ne fait pas pour une dupe polonaise“ — jak mówił stary Lebac. Albo jak prywatnie spytał kiedyś z głupia-frant, nieboszczyk Jan Lechoń: „A jakież jest inne życie, jak nie płciowe?“
Na tle niezdecydowania co do wyjazdu do miasta, nadchodził „powoli“ ten dzień, w którym znowu skupić się miała cała przyszłość — lecz w „jakiejże losów odmianie!“ Jak
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.